Choć esej Tomasza Wołka (POLITYKA 22) to nieco tylko przemodelowana wersja jego wcześniejszego tekstu z podziemnej „Polityki Polskiej” (1984 r.), wiele kwestii nie straciło znaczenia. W argumentacji Wołka uwagę zwracają jednak dość kontrowersyjne konstatacje.
O reformach Aleksandra Wielopolskiego Wołek pisze, że margrabia chciał poróżnić ze sobą Polaków i Żydów, a potem dodaje, że sama emancypacja de facto uprzywilejowała Żydów. To są twierdzenia nie mające podstawy w faktach, rzecz jednak nie w szczegółowych uchybieniach, lecz we wnioskach, jakie publicysta proponuje. Ze splątanych dziejów polsko-żydowskich wyłania się u niego taki oto obraz: były dwie przeciwstawne sobie nacje, Polacy i Żydzi. Tym, co popsuło ich symbiozę, był przede wszystkim niechętny stosunek Żydów do niepodległości Polski.
Zatrzymajmy się w tym miejscu. Michał Głowiński, od dawna badający retorykę antysemicką, twierdzi, że jedną z jej cech jest zaprzeczanie temu, co logicy nazywają regułą wyłączonego środka. Mówiąc krótko, Żydom można przypisać absolutnie wszystko, nawet przymioty całkiem ze sobą sprzeczne: to, że są bogaci i zarazem biedni, że się nie asymilują, pozostając odrębnym narodem, a kiedy podejmują próby asymilacji, to dezintegrują wspólnotę narodową. Wiodą prym wśród wszelkiej maści rewolucjonistów, ale też konserwują status quo.
Tekst Wołka nie zawiera takich nacjonalistycznych egzorcyzmów, wszelako nieświadomie, i może bez intencji autora, ujawnia pułapki i obciążenia popularnego ciągle stylu myślenia. Autor przytacza relację o dwóch lokalnych rabinach, którzy mieli jakoby składać hołdy dziękczynne za oderwanie Chełmszczyzny od Królestwa, i dodaje, że „ten wiernopoddańczy akt wzburzył polską opinię”. Możliwe, że zdarzenie opisane przez tygodnik „Świat” w 1912 r.