To była premiera roku. Od rana 27 kwietnia 1784 r. Théâtre-Français oblegany był przez dziesiątki wysłanych po bilety lokajów najlepszych rodzin w stolicy, po południu śmietanka arystokratyczna i finansowa zapełniła wszystkie miejsca teatru. Panowie, z braćmi króla na czele, księżne i diuszesy zajmowali loże, ale nawet zwykłe miejsca na parterze były przedmiotem pożądania ludzi dworu i przedstawicieli elit finansowych. Sztuka, na której premierę stawił się tego wieczoru tout Paris w swych haftowanych jedwabiach i brylantach, nosiła tytuł „Szalony dzień, czyli wesele Figara”. Zagrana przez doskonałych aktorów, doczekała się burzy oklasków i dwunastu bisów. Widownia szalała.
Co ich tak ekscytowało? Komedia była oczywiście lekka i zabawna, przedstawienie doskonałe, ale opowiastka o manewrach hrabiego, który nastaje na cnotę pokojówki wychodzącej za mąż za służącego, dla francuskiej arystokracji AD 1784 powinna być całkowicie banalna. Przedstawienie miało jednak rozkoszny smak owocu zakazanego: wystawieniu sztuki długo sprzeciwiał się sam król. W tym światku, gdzie biskupi nie fatygowali się nawet udawaniem, że wierzą w Boga, a zamiar wejścia do apartamentów współmałżonka zapowiadano przez lokaja, gdzie prawa ekonomii zdawały się nie obowiązywać tych, co notorycznie wydawali więcej, niż mieli, ostatnim aksjomatem pozostawała monarchia jako jedyny ustrój dla Francji stosowny. Nawet jeśli oznaczało to, że państwem kierować ma ktoś budzący wśród wykwintnego towarzystwa tak mało poważania, jak panujący od 1774 r. Ludwik XVI.
To jest w złym guście
Król kazał sobie przeczytać sztukę, którą chciała wystawić trupa Comédie Française i którą zainteresowała się śmietanka towarzyska, włączając jego młodszego brata hrabiego Artois.