Ostatnie filmy Francisa Forda Coppoli („Jack”, „Zaklinacz deszczu”) trudno uznać za udane, a jednak w najmniejszym nawet stopniu nie zaszkodziło to pozycji reżysera. Wciąż postrzega się go jako żywego klasyka, autora trzech nieśmiertelnych arcydzieł („Ojciec chrzestny”, „Czas Apokalipsy”, „Rozmowa”). I oczekuje, że może któryś z kolejnych projektów dorówna tamtym. Tym razem Coppola sięgnął po symboliczną powieść „Młodość stulatka” napisaną w 1976 r. przez Mircea Eliadego, słynnego filozofa, religioznawcę, ucznia C.G. Junga. Jest to wspaniały, poetycki tekst łączący wątki „Fausta”, „Wilka stepowego” i literatury inspirowanej tradycją Wschodu. 70-letni rumuński profesor językoznawstwa, rozczarowany jałowością naukowej kariery i brakiem życia osobistego, dostaje od losu drugą szansę. Pod wpływem uderzenia pioruna jego ciało nieoczekiwanie odzyskuje wygląd oraz sprawność młodego mężczyzny, zaś psychika zostaje wzmocniona magicznymi zdolnościami doświadczonych joginów i szamanów. Dzięki temu potrafi przewidywać przyszłość, wpływać na zmianę zachowania ludzi. Przeżywa też miłość z piękną kobietą, będącą najprawdopodobniej kolejnym wcieleniem małżonki hinduskiego boga Shivy Rupini (jej imię oznacza w sanskrycie kosmiczną energię). To, co w prozie Eliadego urzekało wdziękiem bajkowej metafory, w kinie razi jednak dosłownością i brakiem wiary w inteligencję widza. Tim Roth w roli nagle odmłodniałego naukowca jest kompletnie niewiarygodny, a śliczna, utalentowana Alexandra Maria Lara („Upadek”, „Control”) udowadnia, że nawet pod skrzydłami tak wielkiego reżysera jako aktorka sporo jeszcze musi się nauczyć.