Pod dość mylącym tytułem „Orzeł kontra rekin” kryje się wcale nie przyrodniczy film, lecz całkiem sympatyczna komedia o ludzkiej niedoli. Obdarzony z lekka absurdalnym poczuciem humoru debiutant z Nowej Zelandii Taika Waititi (nominowany do Oscara za krótki metraż) przyjrzał się z bliska spotkaniu dwojga dwudziestokilkuletnich nieudaczników: zakompleksionej sprzedawczyni z baru szybkiej obsługi oraz niezbyt rozgarniętego amatora gier komputerowych. W ramach reorganizacji dziewczyna zostaje zwolniona z pracy. On, ćwicząc na konsoli strzelanki i bijatyki, przygotowuje się do krwawej zemsty na swoim dawnym prześladowcy z liceum. Bohaterowie-outsiderzy poznają się podczas osobliwego balu przebierańców. Samotni, odrzuceni, coraz bardziej nieszczęśliwi podejmują tyleż desperacką co groteskową próbę bycia ze sobą. Wbrew pozorom Waititi nie podąża jednak tropem skandynawskich reżyserów, którzy podobny punkt wyjścia wykorzystaliby do budowania przeraźliwie smutnych opowieści na temat szaleństwa i nieuchronności rozpadu związków międzyludzkich. Dziwne, a niekiedy żałosne zachowania filmowych postaci służą temu, by stworzyć ironiczną, a zarazem niesłychanie sentymentalną historię o uzdrawiającej sile uczuć. Obsesje, brzydotę, paranoje, nieśmiałość, zahamowania, głupotę, niezdarność, egoizm i wiele innych wad udaje się przełamać (zaakceptować) dzięki miłości. Gdyby nie wysiłek nieznanych szerzej aktorów, potrafiących zagrać ciekawe osobowości, trudno byłoby mówić o sukcesie tego obrazu.