Powrót z ferii przypominał exodus uchodźców z wojny domowej. Zakopiankę i inne górskie szosy, kompletnie zasypane, zatarasowały dziesiątki kolonijnych autokarów, często rozklekotanych, dziesięcioletnich, piętnastoletnich i starszych, czasem nawet bez zimowych opon. Bezradnie buksowały w śniegu, na poboczach ze zmarzniętymi dzieciakami w środku stały te zepsute. W piątek 7 lutego przed południem przebycie stukilometrowej trasy z Krakowa do Zakopanego mogło zająć podróżnym nawet pięć godzin. Horror zaczynał się tuż za Rabką, w korkach, śniegu i błocie wielu kierowców utknęło na dobre. Przewoźnicy musieli odstawić do domów dzieci z jedenastu województw, w których w tym roku ustalono identyczny termin ferii – od 26 stycznia do 9 lutego. Na drogi ruszyło wszystko, co dało się uruchomić.
Na dodatek wiele osób wracało z ferii niezadowolonych. Tłok panował nie tylko na szosach i nie tylko podczas powrotu z zimowego wypoczynku. Panował przez okrągłe dwa tygodnie i niemal w całych górach.
Działo się tak, mimo że na ferie zimowe wyjechali tylko nieliczni. W ubiegłym roku z 5,6 mln uczniów szkół postawowych, gimnazjów, średnich i zawodowych wyjechało jedynie 700 tys., a z różnych form zorganizowanego wypoczynku – także półkolonii, lata w mieście skorzystało 1,5 mln. W tym roku, choć dokładnych danych jeszcze nie ma, było bardzo podobnie.
Okazuje się, że polski przemysł turystyczny nie jest w stanie przyjąć nawet tych nielicznych, jeśli wszyscy oni wyjadą na ferie w jednym terminie.
Przedstawiciele branży turystycznej, urzędnicy w MEN i większość nauczycieli jest zgodna – lepiej jeśli jest kilka turnusów ferii zimowych i dzieci jadą na odpoczynek po kolei. Jeśli wszyscy są zgodni co do tego, jak jest lepiej, to dlaczego było gorzej?