Archiwum Polityki

Daleko do domu

Wprawdzie realna wartość średnich zarobków nie maleje, ale nowe mieszkanie dla wielu rodzin stało się bardziej niedostępne niż przed kilkoma laty. Badania Instytutu Gospodarki Mieszkaniowej pokazują, że w ubiegłym roku za średnią miesięczną pensję mogliśmy kupić 0,56 m kw. nowego lokum (tyle samo co w 1993 r.), podczas gdy w 1997 r. 0,75 m kw. Przyczyny tego stanu rzeczy łatwo wymienić. Niestabilna sytuacja z reformą podatków osobistych napędza klientów developerom, którzy śrubują ceny ponad przyzwoitość – oczywiście tam, gdzie popyt na nowe mieszkania jest największy. Przy inflacji około 10 proc. średnia cena nowych mieszkań spółdzielczych wzrosła w ubiegłym roku aż o 20 proc. Rekordy pobił Kraków i Poznań (wzrost o 32 proc.), za nimi Warszawa (ceny poszły w górę „tylko” o 25 proc., ale są najwyższe w kraju). Warto dodać, że o wiele taniej można kupić mieszkanie używane, przy którym nie skorzysta się z ulgi budowlanej. Nabijają też koszty terytorialni monopoliści: elektrownie, gazownie, wodociągi. Inwestorzy wszelkie przyłącza instalują bowiem na swój koszt, po czym – nieodpłatnie – muszą je przekazać przedsiębiorstwom zaopatrującym lokale w wodę czy energię. IGM szacuje, że może to podnieść koszty budowy nawet o 10 proc. Kolejną, acz niebagatelną, przyczyną zbyt wysokiej ceny mieszkań jest niska wydajność firm budowlanych – w Polsce wynosi ona ledwie 25 proc. np. amerykańskiej czy niemieckiej.

Polityka 25.2000 (2250) z dnia 17.06.2000; Gospodarka; s. 66
Reklama