Aktyw już się zebrał. Siwowłosy w swetrze z aktówką pod pachą, bezrobotny metalowiec o włosach długich i sklejonych, para szarych emerytów, studentka socjologii niespotykanej urody oraz szefowa o solidnej postawie. Wczoraj – opowiadają – było demo, po polsku: zadyma, trzy tysiące policjantów pilnowało trzech tysięcy – legalnych – demonstrantów. Trzystu nielegalnych a łysych, którzy chcieli burdy, stało z boku grzecznie i bezradnie.
– Gdy to się zaczyna, czuje się strach. Ale jak już się idzie razem z ludźmi mającymi taki sam cel i myślącymi tak samo jak ja, to jest pięknie – mówi szefowa Landesverbandu PDS–Hamburg 37-letnia Kirstin Raduge, z zawodu sekretarka szefa, stan cywilny – wolna. Czy szef wie, czym po godzinach zajmuje się jego prawa ręka? Wie, widział w telewizji, ale nic nie mówi. Wyjątkowy gość.
Adres: w pobliżu słynnej St. Pauli. Pomieszczenia w parterowej zawilgoconej ruderze wciśniętej pomiędzy dwie wysokie kamienice. Mieścił się tu kiedyś sklep turecki. Czynsz: 2 tys. marek, zgodnie z założeniami, że biednych należy wspomagać. Wyposażenie: pozbijane z desek półki, plakaty, ulotki, broszury, nieczynny ekspres do kawy, butelki po coca-coli, szklanki po kawie, długi stół, kulawe krzesła, telewizor.
Aktyw za stołem zerka w moją stronę. Przedstawia dowody, że reprezentuje swoją partię godnie: tylko PDS i Zieloni szczycą się prawie 50-procentowym udziałem kobiet (SPD ma 25 proc., a CDU – 9 proc.), ich baza to emeryci (prawie 40 proc.), trzon – to ludzie wykształceni („Jesteśmy partią inteligentów” – powiada dumnie szefowa), robotnicy są w mniejszości. Studentów też mało, młodzi ludzie w RFN są na ogół apolityczni, choć od czasu wojny w Kosowie ciągle ich w szeregach PDS przybywa.