Kiedy w Seulu gęstnieją chmury, w Warszawie spadnie deszcz. Za wiele nici łączy nas z koreańskim kolosem Daewoo, żeby jego rozpad mógł nam być obojętny. Co się stanie z polskimi zakładami Daewoo? Co z robotnikami, którzy narzekali na koreańską dyscyplinę, ale teraz drżą, żeby nie stracić pracy? Co z samochodami, których dziesiątki tysięcy wrosło w nasz krajobraz? Co z trzyletnią gwarancją udzieloną przez producenta?
Zgodnie z żelazną zasadą biznesu: nie wkładaj wszystkich jajek do jednego koszyka, Daewoo była obecna we wszystkich branżach i na wszystkich kontynentach. Niezmordowany prezes Kim Woo Choong zaciągał ogromne kredyty, budował ogromne fabryki i liczył na ogromne zyski; tu akurat się zawiódł. Czy dlatego, że wskutek kryzysu główne rynki azjatyckie nie mogły wchłonąć produkcji Daewoo - czy może dlatego, że robotnicy w zagranicznych firmach, między innymi w dalekiej Polsce, pracowali nie dość wydajnie?
Wszędzie w Polsce, gdzie Koreańczycy wchodzili, w warszawskiej FSO i łódzkiej Fonice, w Lublinie i w Kożuchowie, dawali gwarancje niezmniejszania zastanego stanu zatrudnienia przez dwa albo trzy lata. Na te gwarancje bardzo naciskali polscy związkowcy i Koreańczycy dla uniknięcia konfliktu godzili się, chociaż w porównywalnej fabryce w Korei wystarczyłaby załoga o połowę mniejsza. W ten sposób wchodzili w konflikt ze znacznie groźniejszym przeciwnikiem - z rynkiem. Mimo niskich płac koszty produkcji w polskich fabrykach są wysokie, jakość nie nadzwyczajna, a przecież konkurencja nie śpi.
Warszawska Daewoo FSO (kiedyś 20 tys. ludzi, dzisiaj 8 tys.) już drugi rok z rzędu przynosi zyski, ale ostra konkurencja zmusza ją do wydatków na przygotowanie nowych modeli aut. - Na niezliczonych zebraniach, w rozmowach i spotkaniach ciągle tłumaczę, że musimy się skonsolidować, obniżyć koszty, sprzedać więcej samochodów, iść naprzód, bo od tego zależy nasza przyszłość - prezes Jin Chul Suk gestykuluje tak sugestywnie, że robotnicy rozumieją go zapewne bez tłumacza. I o dziwo, wiele z tych słów odnosi zamierzony skutek: dyscyplina i kultura pracy w FSO poprawiła się nie do poznania. Mniej brudu, mniej braków, mniej przerw na papieroska.
Ale nie u wszystkich dostawców FSO, rozsianych po kraju, widać poprawę i to prezesa Suka bardzo martwi.