Mój dziad był człowiekiem zeszłego stulecia. W latach dwutysięcznych będę musiał formułować dziwaczne stwierdzenie: "mój dziad był człowiekiem pozaprzeszłego stulecia", dożył bowiem swojej dojrzałości w wieku dziewiętnastym, który Włosi nazywają ottocento, podkreślając, że były to kalendarzowo lata osiemsetne drugiego tysiąclecia. O tychże latach, późnych osiemsetnych, mój dziad opowiadał zabawne historie, nie przystające nijak do rzeczywistości, w której mnie przyszło dorastać. Na przykład o muzyce. Dźwięki muzyki rozbrzmiewały z rzadka - wnosiły od razu nastrój święta. W czasach, kiedy nie było radia i magnetofonu ani zapisu na płytach, już mechaniczna pianola stawała się źródłem radości. Wystarczał dźwięk żywej muzyki, by mój dziad, zwykle punktualny, zatrzymywał się, żeby jej posłuchać (i tylko wtedy się spóźniał). Dziś muzyka stała się tanim, łatwo dostępnym towarem, co doprowadza do uzależnienia. Młodzi ludzie nie potrafią ani pracować w ciszy, ani nawet podróżować autobusem bez słuchawek na uszach, w których rozlega się łomot.
Spośród wielu uzależnień ten lęk ciszy (podobny do horror vacui) nie jest zapewne bardzo groźny, pod warunkiem że zaspokojenie odbywa się bez agresji, we własnym zakresie, przez słuchawki. Agresją jest narzucanie własnych dźwięków cudzym uszom i wtedy możemy mówić o naruszeniu praw ludzkich, bowiem każdy ma prawo do ciszy. Nie wiem wprawdzie, czy podobne prawo zapisano w jakichś przykazaniach wywodzących się z humanizmu, ale na pewno kodeks porządku domowego reguluje czas, kiedy ludzie nie mają prawa słuchać radia na cały regulator. Dzieje się tak w czasie ciszy nocnej, kiedy nie wolno nawet trzepać ani odkurzać dywanów.
Ochrona ciszy nocnej odnosi się przede wszystkim do fizjologii człowieka.