W numerze 3 „Przeglądu” podejrzewają mnie, że nie wymieniam nazwy ich tygodnika, bo sam się ocenzurowałem albo mnie ocenzurowano. Odpowiadam zatem: Szanowne Panie i Piękni Panowie! Nie podałem Waszego tytułu, bo anegdotę Olgi Lipińskiej o księżach z toruńskiego radia, które ma ojca, usłyszałem z pierwszej ręki. Własnoręcznie usłyszałem z pierwszej ręki. Opowiadała mi, że prowadząc samochód słuchała dwóch kapłanów, którzy instruowali liczne kółka różańcowe, jakie techniki seksualne winni praktykować słuchacze katolickiej rozgłośni. Stasiek! – mówiła Olga płacząc – puściłam radio na full, bo wyłam ze śmiechu i po prostu zagłuszałam tych świątobliwych! Musiałam zjechać na pobocze, a tu pobocza ani dudu! I weź się teraz i ratuj. Wyłączyć radia nie mogę, bo kapłan opowiada, jak po katolicku penetrować waginę!
Krótko o cenzurze: doświadczyłem tej poniżającej instytucji w PRL, a potem nagle i niespodziewanie dwa lata temu w „Rzeczpospolitej”, gdy już ostro zaczęli jeść Grzegorza Gaudena, a i nas felietonistów podgryzali silnie. Odszedłem po drugim podgryzieniu. Przyznaję, „Polityka” stosuje wobec mnie mobbing, poniża moją orientację seksualną oraz każe mi dopłacać 300 zł do każdego felietonu, ale mnie nie cenzuruje! „Tygodnik Powszechny” zacytowałem przeczuwając, że może robię to ostatni raz, bo po zmianach, jakie poczynił ks. Adam Boniecki, lekko mnie zmroziło. Władysław Bartoszewski, gdy się dowiedział, że do „TP” Boniecki wziął Elżbietę Isakiewicz, zażądał usunięcia swego nazwiska ze stopki redakcyjnej. Z tych samych powodów Andrzej Wajda odmówił przyjęcia Nagrody św. Jerzego.
Pamiętam dobrze, bo zdawałem wtedy maturę.