Spotkali się w piwnicy, gdzie za młodu drukowali ulotki. Stała tam nadal maglownica przerobiona na powielacz. Właściciel lokalu (dziś prezes ważnej firmy) wyjrzał przez zakratowane okienko. Wóz patrolowy wyposażony w baterię czujników zniknął za rogiem.
– Możemy zaczynać – rzekł do przyjaciela z lat walki o wolność i prawa człowieka.
Na palcach przeszedł do ukrytej za piramidą pudeł i skrzynek skrytki. Zanurzył rękę, pokazując po chwili to, co w niej ukrył: paczkę Marlboro light, chińską podróbkę. Dostarczył mu ją diler, ryzykujący zamarznięcie w Bieszczadach przy przekraczaniu granicy.
– Zostały trzy papierosy – westchnął. – Nie muszę mówić, ile mnie kosztowały. Zadłużyłem się w banku na dziesięć lat.
Z tajnej kieszonki w marynarce wyciągnął niezarejestrowaną zapalniczkę: nie miał na nią pozwolenia.
– Masz – podał papierosa i ogień okularnicy o konspiracyjnej urodzie. – Ale pamiętaj – trzy sztachnięcia i podajesz dalej. Żadnych sztuczek.
Zamilkł, wpatrując się w błękitny dym. Żeby czymś zająć drżące z niecierpliwości ręce, włączył przenośny telewizorek.
– Nie będzie tolerancji dla nikotyzujących się wrogów społecznego ładu! – na ekranie zwyraźniał jak paragraf profil ministra praworządności. – Zadymiarze najpierw palą papierosy, później chcą podpalić nasz wspólny dom – Ojczyznę.
Przemowę ministra ilustrowały obrazki z sal sądowych: doprowadzani w kajdankach nałogowcy domagali się kar dla siebie, po serii elektrowstrząsów moralnych. Potem był kącik pamięci historycznej: prezenter rozmawiał ze 150-letnim kombatantem, uczestnikiem szarży pod Rokitną. Oślepiony światłem reflektorów mrugał oczami błękitnymi jak niebo.