W ciągu kilku minionych dni zadzwoniło do mnie paru znajomych – niektórzy niewidziani od lat – ostrzegając, że pani Dorota Kania, reprezentująca tygodnik „Wprost” oraz program TVP „Misja specjalna”, intensywnie o mnie rozpytuje.
Potem zatelefonowała sama pani Kania, informując, że na jej wniosek oraz tygodnika „Wprost” IPN udostępnił im materiały na mój temat i właśnie przygotowuje publikację, w której zamierza ogłosić, że w czasie pobytu na stażu dziennikarskim we Francji w 1981 r. byłem „kontaktem operacyjnym wywiadu ps. Bogusław”. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że w IPN są jakiekolwiek materiały na mój temat; nie figurowałem nawet na żadnej liście Wildsteina. Co prawda w czasach Solidarności, jako młody dziennikarz „Życia Warszawy”, przewodniczyłem redakcyjnemu komitetowi strajkowemu, a po wprowadzeniu stanu wojennego, który zastał mnie we Francji, uczestniczyłem w różnych „antypolskich akcjach” – więc mogło coś na mnie być, ale po upadku PRL przestało mnie to interesować. Tego pani Dorota Kania nie mogła zrozumieć.
Zgodziłem się z nią spotkać, uprzedzając, że będę rozmowę nagrywał, albowiem powody nagłego zainteresowania moją osobą wydały mi się oczywiste. Niedawno Marek Król, właściciel tygodnika „Wprost” i pracodawca Doroty Kani, w trakcie sądowego procesu ujawnił, że był przez wiele lat tajnym współpracownikiem SB o ps. Adam. Sam M. Król sprawę co prawda bagatelizował, ale myślę, że byłoby mu miło, gdyby szef największego konkurencyjnego tygodnika też „był w coś zamieszany” – jeśli nie SB, to może chociaż wywiad zagraniczny?
Sama p. Kania jako powód sięgnięcia do IPN po moje papiery dość otwarcie podała chęć odpłacenia mi za krytyczne stanowisko „Polityki” w sprawie lustracji.