Niewiele z tego widz na wystawie zobaczy – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Znajdzie wielki obraz parady tryumfalnej w Petersburgu po klęsce powstania listopadowego, a naprzeciwko – obrazek Dietricha Montena „Finis Poloniae!”, wymarsz polskich niedobitków na emigrację. A cała reszta to portrety rosyjskich carów i królów pruskich, królowych i carowych, księżniczek, generałów, uczonych, obrazy parad wojskowych i dworskich rautów, pałaców i ogrodów, pracowni artystycznych i bibliotek. A na koniec pierwsze dagerotypy – zgliszcza Sewastopola zniszczonego w wojnie krymskiej i Napoleon III. I to wszystko? Koniec przyjaźni i koniec potęgi?
No tak – można było usłyszeć nad Wisłą z telewizorów – czegóż się spodziewać! Przecież tę wystawę współfinansuje Gazprom-Germania. Zatem musi to być oleodruk pod dzisiejsze strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, pod rurę bałtycką, pod przyjaźń byłego kanclerza Schrödera z Władimirem Putinem – „krystalicznie czystym demokratą”.
Ostrożnie ze stereotypami. Wystawa jest warta obejrzenia, a efektowny katalog – przestudiowania.
Dopiero wtedy przybysz z Polski może zgłaszać swe korekty. Nawet jeśli pierwsze wrażenie zdaje się potwierdzać uprzedzenia.
Oto klasyczny tryumfalizm imperialnej polityki gabinetowej. U wejścia na wystawę – dwie monumentalne figury poskramiaczy koni, odlane z brązu przez Pjotra Clodta von Jürgenburga. Zostały ustawione w 1843 r. w Berlinie i Petersburgu – taki most przyjaźni w trzydziestolecie konwencji antynapoleońskiej podpisanej w grudniu 1813 r. w Taurogach przez Yorcka von Wartenburga (jego potomek z Małej Oleśnicy będzie w Krzyżowej spiskował przeciwko Hitlerowi) i generała Iwana Dybicza (Hansa-Karla von Diebietzscha), znanego nam z 1831 r.