W Austin, stolicy Teksasu, przed przyjazdem pani Clinton na wiec do hali na 5 tys. osób, z głośników płynie piosenka: „Ciągle możesz zmienić ten świat”. Przemawia lokalny działacz: „Ktoś się bogaci na Bliskim Wschodzie! Czy to wy?” – wykrzykuje pytanie. „Nie” – odkrzykuje sala. „Ludzie za granicą nas nie lubią” (wiadomo – z powodu Busha) – mówi z wyrzutem. „Hillary naprawi ten bałagan na świecie!”. Potem ktoś zachęca do skandowania: „Hillary thinks for me”. Ale to wszystko bez ikry. Robi się głośniej dopiero, kiedy na podium, jak na boisko, wbiega młoda, ubrana w czerwony sweterek cheerleaderka uniwersyteckiej drużyny baseballu. „Kiedy krzyknę Hillary, wy odkrzykniecie – wygra”. Potem: „Wysyłajcie esemesy pod numer 442008”, bo to będzie 44 prezydent USA, i treść – „win!”. Na podium wchodzi młody mężczyzna, już z ekipy pani senator. Dzieli amfiteatr na sektory i organizuje zawody: który sektor głośniej wiwatuje. Nagrodą są T-shirty zwinięte w zgrabne paczki, miotane nawet na 40 m od podium. Do każdego z kilkudziesięciu rzucanych sali T-shirtów wyciąga się po kilkanaście rąk.
Wreszcie – przy wiwatach ludzie wstają – przychodzi Hillary z córką. Jej przemówienie rozumie każdy. Dlaczego ceny benzyny idą ciągle w górę? – pyta z oburzeniem. Wolę dawać pieniądze na Mid-West niż na Middle East (to jest na produkty rolne przerabiane na paliwa, niż płacić koncernom naftowym). Ani grosza dla firm, które przenoszą za granicę miejsca pracy! Trzeba nowej polityki energetycznej: stworzę 5 mln nowych miejsc pracy przy czystej energii! Tłuste firmy (tj. chciwe, głównie ubezpieczeniowe) mają 55 mld (niezasłużonych) zysków!