Rząd na uchodźstwie przyjął po zakończeniu wojny koncepcję trwania. Jej istotę premier Tomasz Arciszewski określił następująco: "Wierzymy, że odzyskanie niepodległości może się dokonać jedynie w oparciu o Zachód, gdy dojdzie do konfliktu między nimi a Sowietami". Generał Władysław Anders często podkreślał, że trzeba czekać, gdyż wojna wybuchnie w ciągu dwóch lat, a poza tym samo czekanie to też walka. Przekazując obowiązki Naczelnego Wodza gen. Tadeuszowi Borowi-Komorowskiemu napisał: "Dzisiaj odchodzę.
Akces do NATO z 1951 r.
Gdyby pola bitew miały ujrzeć znów polskich żołnierzy, będę wśród was znów w waszych szeregach". Twórca paryskiej "Kultury" Jerzy Giedroyc po latach stwierdził, że "w środowisku polskim były powszechne złudzenia, że jesteśmy w przededniu trzeciej wojny światowej. Dlatego nikt nie planował działalności na długą metę".
Optymizmu polskiego nie podzielali Brytyjczycy. W 1946 r. doprowadzili, notabene z naruszeniem prawa, do demobilizacji Polskich Sił Zbrojnych i utworzenia Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia. Tożsamość powstałej formacji wojskowej brytyjskie Ministerstwo Wojny (w tajnej instrukcji do użytku wewnętrznego) określiło jednoznacznie jako część armii brytyjskiej ("The Polish Resettlement Corps is part of the British Army"). Dla wielu emigracyjnych wojskowych i polityków, których można było określić mianem "emocjonalnych oponentów", takie rozwiązanie było niemożliwe do przyjęcia. Odbierało istotny argument - wojsko.
Jednak większość establishmentu wojskowego przyjęła postawę "pragmatycznych ugodowców". Uznała, że nie należy zadrażniać stosunków z przyszłym sojusznikiem wojennym. Zwolennik takiego rozwiązania gen.