W domu to było u nas przy okazji jakiejś kolacji imieninowej. Anegdoty, wspominki. Stryj opowiadał o zdarzeniu z czasów okupacji, a że barwnie opowiadał, niczym rejent Bolesta, właściciel psa Kusego, więc słuchaliśmy go chętnie. Było o tym, jak szli przez bagna, po pas w wodzie, karabiny nad głowami. Lato, południe. Bąki tylko żarły po karkach i nagle dowódca uciszył ich gestem. Stanęli. Gdzieś daleko słychać było wyraźnie, że zaszczekał… Tu stryj przerwał, bo ktoś niecierpliwy podniósł kieliszek i krzyknął: zdrowie solenizanta! Wszyscy wypili, stryj też wypił i wrócił do przerwanego opowiadania, ale że zakąsił, więc znów przerwał w tym samym miejscu: „gdzieś wyraźnie zaszczekał…”, bo mu kiełbasa w gardle przeszkodziła. Przeczekaliśmy, aż przełknie. – To na czym przerwałem? – zapytał. – Że gdzieś z daleka pies zaszczekał – przypomniała mu stryjna. Mąż popatrzył na nią z wyrzutem: – Pies? Jaki tam pies. Gdzieś z daleka wyraźnie zaszczekał niemiecki cekaem…
Wspominam to, bo stryjna przygarnęła potem owczarka niemieckiego, bardzo zresztą szczekliwego, którego na złość stryjowi nazwała Cekaem. Nie twierdzę, że w Gruzji szczekał pies. Nasz prezydent słyszał serie z kałasznikowów i rosyjskie rozmowy. Więc oficjalnie ogłosił światu, że strzelali rosyjscy żołnierze.
Komentarz do wydarzeń w Gruzji opowiedziała mi właśnie przed chwilą 86-letnia sąsiadka: – Dawnowato to było i cłowiek już przywykszy, ale cierpko na duszy, bo mogły żyć wszystkie i brat też. To w czterdziestym czwartym Niemcy byli przegonione, a tu bolszewicy przyśli i swoje prawo wprowadziły. Okrutnie było. Brat wracał z dwoma z wioski, od jeziora sli z rybą, bo i dla domu, i partyzantów trzeba było mieć.