Szczęśliwy to kraj, w którym mało kto przejmuje się dziś stanem gospodarki, związki zawodowe domagają się przyznania kolejnym setkom tysięcy ludzi przywilejów emerytalnych, a na porządku dziennym stoją wciąż żądania znacznych podwyżek pensji! I gdyby nie bolesne spadki na giełdzie oraz kłopoty z uzyskaniem kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich, większość Polaków być może wcale nie zauważyłaby, że w gospodarce kroi się coś złego.
Czym zatem różni się Polska od reszty świata?
W Stanach Zjednoczonych na skraju upadku stają wielkie, renomowane instytucje finansowe. W ślad za załamaniem giełdy, krachem na rynku nieruchomości i częściowym paraliżem sektora bankowego Ameryka zmierza do recesji o skali niewidzianej od dziesięcioleci. Złudny dobrobyt prysł, do drzwi kilku milionów amerykańskich domów stuka komornik domagając się spłaty rat kredytu hipotecznego, miejsc pracy ubywa, pojawia się na nowo widmo wysokiego bezrobocia.
Niewiele lepiej jest w Europie. Choć to amerykańscy finansiści najwięcej nabroili, wykorzystując do maksimum naiwność inwestorów i próżnię prawną stworzoną przez brak odpowiednich regulacji rynku finansowego, to właśnie do krajów zachodnioeuropejskich recesja przyszła jako pierwsza. PKB spada już we wszystkich głównych krajach Unii (najsilniej, bo o 0,5 proc. w ciągu ostatniego kwartału, w Wielkiej Brytanii i Niemczech), we wszystkich innych wzrost w najlepszym przypadku poważnie przyhamował. W Estonii, która jeszcze rok temu uchodziła za bałtyckiego tygrysa, produkcja jest dziś niższa niż rok temu o ponad 3 proc. Coraz częściej nacjonalizuje się wielkie banki, chroniąc je przed możliwym upadkiem. A to raczej początek kłopotów niż ich koniec.
Poza USA i Europą też nie jest dobrze. Japonia znajduje się już w silnej recesji, Chiny odnotowały właśnie najniższe od dekady tempo wzrostu produkcji przemysłowej (sytuacja może być jeszcze gorsza, bo oficjalnie publikowanym chińskim danym nikt specjalnie nie wierzy).