Archiwum Polityki

Jan Vincent Uparty

Jacek Rostowski to w zasadzie jego pseudonim literacki. Najpoważniejszy kandydat na ministra finansów nazywa się Jan Vincent Rostowski i jest angielskim ekonomistą, uważanym na Zachodzie za wybitnego specjalistę od transformacji w Europie Środkowo-Wschodniej. Tam znają go o wiele lepiej niż tutaj.

Gdyby się nie zakochał, to jego zawodowe losy może potoczyłyby się inaczej. Wandę poznał w Londynie na początku lat 80. Oboje są urodzonymi w Anglii dziećmi polskich wojennych emigrantów. Ona, córka łączniczki z Powstania Warszawskiego, on – jedyny syn osobistego sekretarza Tomasza Arciszewskiego, premiera rządu polskiego na wychodźstwie. Domy – londyńskie mateczniki polskości.

W Polsce wybuchł właśnie stan wojenny, a Wanda współpracowała z podziemną Solidarnością. No i przez dziewczynę, obecnie żonę, Jan Vincent, zwany Jackiem, zaczął w Polsce bywać coraz częściej. Pora była najwyższa, bo po polsku, który jednak jest jego drugim językiem, zaczynał mówić coraz gorzej. Po kilku latach, zamiast bibuły dla Solidarności, woził już ekonomiczne analizy dla Leszka Balcerowicza.

Do Balcerowicza było mu znacznie bliżej niż do związków zawodowych,

Rostowski jest przecież gruntownie wykształconym ekonomistą. – To mój uczeń – mówi prof. Stanisław Gomułka, u którego pisał pracę w London School of Economics. Studiował też w University of London. Za chudą pensję od rządu londyńskiego na wychodźstwie ojciec w życiu by Jacka tak nie wykształcił. Zdecydował się jednak na pracę w Służbie Kolonialnej, czyli takiej namiastce dyplomacji dla Anglików bez dobrych angielskich papierów – rodzina, prócz angielskiego, zachowała polskie obywatelstwo. Ta praca pozwalała mu kształcić syna na dobrych uczelniach na koszt angielskich podatników.

A wcześniej zapewniła chłopakowi egzotyczne dzieciństwo. Z ojcem, jako przedstawicielem Imperium Brytyjskiego, mieszkał Jacek m.in. w Kenii, na Mauritiusie i na Seszelach. Na tych ostatnich ojciec gasił nawet niepodległościowy bunt. Na Seszelach stary Rostowski przeżył więc swoje emigranckie Santo Domingo.

Polityka 46.2007 (2629) z dnia 17.11.2007; Rynek; s. 46
Reklama