OPEC, na który przypada prawie 40 proc. światowego wydobycia ropy, twierdzi, że wszystko jest w porządku, zapasy kartelu są większe niż przeciętne, a za wzrost cen odpowiadają głównie spekulanci, niedostatek mocy w rafineriach, problemy geopolityczne na Bliskim Wschodzie i słaby dolar. 16 października sekretarz generalny OPEC Abdalla Salem El-Badri zadeklarował w Wiedniu, że po to, aby ustabilizować rynek, od 1 listopada OPEC podnosi o 500 tys. baryłek dziennie pułap produkcji (świat zużywa dziennie 86 mln baryłek). Alistair Darling, brytyjski minister finansów, pospieszył z komentarzem, że to krok w dobrym kierunku, ale niewystarczający. W opinii Rilwanu Lukmana, sekretarza generalnego OPEC w latach 1995–2000, gdyby nie istniał OPEC i gdyby nie wstrzemięźliwość kartelu, ropa kosztowałaby dzisiaj 120 dol. za baryłkę.
Rzeczywiście słaby dolar i geopolityka to główne powody skoku cen ropy w ostatnich tygodniach, ale nie jedyne. Nieprzypadkowo wzrost cen ropy towarzyszy spadkowi kursu dolara: w końcu eksporterzy ropy kupują towary nie tylko w Ameryce i gdyby nie reagowali na spadek siły nabywczej dolara poza granicami USA, godziliby się na realny spadek cen swego surowca. Alternatywa to albo wzrost cen, albo ich ustalanie w innej walucie. Na razie pozostają przy dolarze. Doszedł to tego konflikt między Turcją a Kurdami, co zagraża bezpieczeństwu dostaw z północnego Iraku. Amerykański Departament Energetyki przyznaje, że inwazja na Irak i jej następstwa to największe od II wojny światowej zakłócenia w podaży ropy naftowej – poważniejsze niż pierwsza wojna z Saddamem w 1991 r., rewolucja w Iranie w 1979 r. i nacjonalizacja irańskich pól naftowych w latach 50.