Emi, Emi… Kamisa Dżamaldin kołysze na rękach syna. Najmłodsze dziecko Kamisy zasypia tylko wtedy, gdy trzyma w dłoni pasmo włosów matki. Ma dwa lata i osiem miesięcy. W lesie też tak zasypiał. A gdy nad szpitalnym łóżkiem Kamisy stali urzędnicy, żeby przepytać, skąd właściwie Kamisa jest i jak ona, Czeczenka, znalazła się w polskich lasach z czwórką dzieci, Emi upuszczał włosy matki. Wtedy urzędnicy poprawiali Kamisie poduszkę, żeby Emi sięgnął włosów.
Hawa, najstarsze dziecko Kamisy, lubiła zasypiać, kładąc głowę na dwóch dłoniach, złożonych jak do pacierza. A Sieda, średnia córka, spała zupełnie tak, jakby ubiegły dzień powtarzała we śnie. Kręciła się i machała rękoma. Elina, najmłodsza, nie umiała we śnie ssać smoczka. Więc Kamisa trzymała ten smoczek, dopóki nie zasnęła, potem wiązała go na sznurkach od czapeczki.
A kiedy córki Kamisy urosły, jedna spała w łóżku Paszy Dżamaldina – ojca, dwie – z matką. – Nie wypuskaj – mówiły córki i otwierały oczy, gdy ojciec i matka rozwiązywali ręce, którymi je obejmowali we śnie. Zupełnie jak Emi w lesie. Nie wypuskaj – prosił matkę.
Wieczność
Gdy sześć tygodni temu Kamisa i Pasza Dżamaldin zamieszkali w Leśniczówce Emaus, gospodarstwie agroturystycznym w Stefanowicach, gmina Zbąszyń, do Mirosławy Klaus, właścicielki, dzwoniły panie na stanowiskach, żeby odwołać rekreacyjny przyjazd, bo nie są przygotowane na tyle nieszczęścia naraz. Gdy zaś przyjechał inny turnus pań na stanowiskach, zobaczywszy u progu czeczeńskie rysy Kamisy, syczały, że jak tak można było nie uprzedzić. Pasza Dżamaldin, człowiek wojny, wroga wyczuwa instynktem. Więc nie chciał z paniami jeść w jadalni. Z żoną i synem jadł w kuchni.
Pani Klaus była u burmistrza w Zbąszyniu poprosić o nauczyciela języka polskiego.