Wiadomo, że są kandydaci „lepsi” i „gorsi”. Na przykład dr hab. A. z Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach czeka już trzynasty miesiąc. 2 października 2006 r. dziekan jego wydziału otrzymał pismo z Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, iż dokumentacja dotycząca profesury pana A. została skierowana do Kancelarii Prezydenta. I od tego czasu pan A. cierpliwie czeka. I nasłuchuje. Słyszał o takich, którzy czekali tylko 5–6 miesięcy. – Dlaczego oni tyle, a ja rok? – pyta retorycznie. I zaraz dodaje, że słyszał też o osobie, która czekała rok i trzy miesiące.
Profesor Zbigniew Opacki, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego, należy do tych, którzy mieli więcej szczęścia. Jego dokumenty trafiły do Kancelarii Prezydenta dwa miesiące później niż dokumenty pana A., ale w maju 2007 r. otrzymał powiadomienie, że 19 kwietnia pan prezydent nadał mu tytuł. Samego aktu nadania pan Opacki jeszcze nie widział. Odbiera się go uroczyście w Pałacu Prezydenckim, a ostatnia ceremonia wręczenia odbyła się w lutym. Jednak mając wspomniane już powiadomienie, Zbigniew Opacki może czuć się profesorem tytularnym. Tak też traktuje go macierzysta uczelnia. Oznacza to nieco wyższe pobory (kilkaset złotych) i jednorazową nagrodę 20 tys. zł brutto, przyznawaną zgodnie z wewnętrznymi regulacjami UG.
Niektórzy przedstawiciele Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, indagowani przez in spe profesorów zaniepokojonych zwłoką, nawet publicznie przestrzegali przed próbami dopytywania się o dalsze losy wniosków w Kancelarii Prezydenta. Mówili otwarcie, że skutek może być dokładnie odwrotny od zamierzonego.
Władny przetrzymać
Oczekujący z reguły godzą się rozmawiać jedynie anonimowo: – Dla mnie to zwieńczenie drogi akademickiej, plułbym sobie w brodę, gdybym teraz w jakikolwiek sposób sobie zaszkodził – mówi kandydat na profesora z Uniwersytetu Warszawskiego.