Ewa Winnicka: – Siedzimy w londyńskim elitarnym klubie dla wykształconych kobiet, który założono w 1859 r. jako odpowiedź emancypantek na zamknięte kluby dżentelmenów. Taki klub to kwintesencja angielskości. I naprzeciwko pani, pisarka powieści detektywistycznych, które też są angielskim wynalazkiem. Akcja pani powieści toczy się na wsi. Czy to ma znaczenie?
Caroline Graham: – Przekonanie o szczególnym znaczeniu angielskiej prowincji dla kultury kraju pochodzi z czasów Agathy Christie i niebywałej popularności jej książek poza Wielką Brytanią. Niezmordowana panna Marple, wiejska detektyw, ma w to swój symboliczny wkład.
Co dla pani oznacza bycie Angielką?
Niektórzy Anglicy powtarzają na okrągło, że są dumni z tego, że są Brytyjczykami. Po tym poznać Anglików, bo oczywiście Szkoci ani Walijczycy nie są skłonni tego powtarzać. Ja bym powiedziała, że miałam szczęście. Kiedy myślę, gdzie mogłabym się urodzić jako niemowlak płci żeńskiej w latach 30. ubiegłego wieku i co by mnie mogło spotkać, to uważam, że naprawdę nieźle trafiłam. Mimo raczej nie nadzwyczajnego dzieciństwa miałam otwarte drzwi do edukacji. Mogłam się kształcić także jako bardzo już dorosła osoba. Na studia na Otwartym Uniwersytecie poszłam grubo po czterdziestce, kiedy wychowałam syna. Jestem naprawdę wdzięczna, że w moim kraju są takie możliwości.
Co to znaczy: nie nadzwyczajne dzieciństwo w latach 30. XX w.?
Mama zmarła, kiedy miałam 6 lat. Wychowywał mnie ojciec, robotnik w górniczej wsi w Warwickshire, który nie był specjalnie wykształcony, chociaż pięknie potrafił kaligrafować. Był jednym z trojga rodzeństwa, które wychowało się w tamtejszym przytułku. To smutna historia. Ktoś ich tam zostawił w 1910 r.