Monika Krzemińska, współwłaścicielka pośredniczącej w milionowych inwestycjach na rynku nieruchomości agencji Wood Lark Groop, swoje pierwsze mieszkanie w apartamentowcu kupiła ze świadomością, że nigdy w nim nie zamieszka. Inaczej niż pierwszą w życiu kawalerkę, którą jako dwudziestoparolatka sfinansowała z kredytu, z przeświadczeniem, że złapała Pana Boga za nogi. – Gdy po paru latach okazało się, że bank wyliczył mi bardzo dużą zdolność kredytową, postanowiłam to wykorzystać – opowiada o zakupie w apartamentowcu. – Ofertę znalazłam w gazecie: dobre osiedle, garaż, mieszkanie trochę ciemne, ale nowe, chociaż z drugiej ręki. Zapłaciłam 460 tys. zł, to było jeszcze przed cenowym boomem. Kilka dni przesiedziałam w tym mieszkaniu, ciągle otwierając drzwi kolejnym oglądającym.
Strategia mieszkaniowa Moniki Krzemińskiej związana z jej własnymi lokalowymi potrzebami to zupełnie inna historia: mieszkają z narzeczonym na jego 60 m kw., przymierzają się, żeby zmienić je na dom, który planują wybudować na jego rodzinnej działce w modnym podwarszawskim Konstancinie.
Tak to właśnie w dzisiejszej Warszawie wygląda, że każdy, kto chce zdobyć mieszkanie, powinien obrać jakąś strategię. Ta najprostsza: oszczędzać i kupić, przy obecnych astronomicznych cenach rzadko wchodzi w grę. Toteż operatywni, dynamiczni, około trzydziestki–czterdziestki obmyślają całe ciągi przedsięwzięć, by ostatecznie osiągnąć cel: mieszkanie na europejskim poziomie albo domek w szykownej okolicy. Niekiedy się udaje.
Strategia 1: apartament spekulacyjny
Tamto mieszkanie w apartamentowcu Monika sprzedała z dużym zyskiem. Zaspekulowała – mówi – tak samo, jak to na potęgę robią obcokrajowcy. Średnio 10–15 proc. nowych warszawskich mieszkań w ogóle nie trafia na tutejszy rynek, bo deweloperzy z góry rezerwują je dla inwestorów z zagranicy.