Archiwum Polityki

Krnąbrny mąż

Prezydent Muszaraf niedawno obiecał, że będzie wspierać polskich żołnierzy w sąsiednim Afganistanie. To ważna deklaracja, zwłaszcza z ust generała.

Prezydent Pakistanu pochodzi, tak jak i jego rodzina, ze starego Delhi. W szkołach chwalono go za wyniki w nauce, ganiono za niesforność. Był niezdyscyplinowanym żołnierzem i nigdy nie słuchał rozkazów. Później został dowódcą armii i zrobił zamach stanu. Rządzi Pakistanem od ośmiu lat. Niedawno złożył w Polsce niemal niezauważoną wizytę oficjalną, w której chodziło też o promocję jego książki.

„Na linii ognia” to czytadło. Polska edycja ukazała się zaraz po amerykańskiej. Na obydwie promocje generał wybrał się osobiście. W Waszyngtonie powiedział, że jeśli Amerykanie wejdą na terytorium Pakistanu w poszukiwaniu ibn Ladena, armia pakistańska stanie im na drodze. W Polsce przypomniał, że polscy lotnicy szkolili pół wieku temu pakistańskich pilotów, i zadeklarował, że podległe mu wojsko będzie wspierać polskich komandosów w Afganistanie.

Prezydenci Pakistanu składali wizyty w Waszyngtonie, bo ich kraj był i pozostaje bardzo ważnym sojusznikiem USA. Natomiast do Polski Pakistańczycy byli w przeszłości nastawieni wrogo, bo PRL, druga siła Układu Warszawskiego, przyjaźniła się z Indiami. Dziś USA, Polska i Pakistan są sojusznikami, walczą razem z Al-Kaidą i talibami w Afganistanie, gdzie od wyprawy Aleksandra Macedońskiego nikt nigdy żadnej wojny nie wygrał. Jak wynika z książki Muszarafa, walczymy bardzo dzielnie. Trzeba dodać, że wynik końcowy zależy od przekonania Pakistańczyków, iż wojnę z talibami i ludźmi ibn Ladena prowadzić warto.

Pochodzący z Delhi Muszaraf należy do tej grupy obywateli Pakistanu, którzy jako imigranci stoją w hierarchii o stopień niżej niż muzułmanie mieszkający od czasów brytyjskich na zachodzie ówczesnych Indii. Armię i administrację tworzą tamtejsi Pendżabczycy. Biznesem zajmują się bardzo utalentowani w tej mierze Sindhijczycy.

Polityka 21.2007 (2605) z dnia 26.05.2007; Świat; s. 60
Reklama