U boku męża François Fillona, świeżo upieczonego premiera, wprowadza się do Hôtel Matignon autentyczna Walijka Penelope Clark, dla znajomych Penny. Poznali się z François, kiedy studiowała prawo w Paryżu, od 27 lat są ze sobą i mają pięcioro dzieci. Mieszkają w XII-wiecznym zamku Beaucé w północno-zachodniej Francji, którą Fillon reprezentuje w senacie. Skądinąd siostra Penny wyszła za mąż za innego Fillona, starszego brata François. Co tu dużo mówić: 53-letni Fillon to anglofil, herbaciarz i flegmatyk (choć ma w życiorysie rolę kierowcy wyścigowego). Czyli przeciwieństwo prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, który go na swego premiera wybrał, hiperaktywnego dominatora. Wydaje się, że to świadomy zamysł na połączenie ognia z wodą. Fillon – wychowanek jezuitów, gaullista, socjoliberał, jak się określa – w swej ministerialnej karierze reformował system emerytalny, a później egzaminy maturalne. We Francji reformy społeczne to praca dla sapera. Fillon niewzruszenie zapowiada korektę systemu podatkowego, uelastycznienie 35-godzinnego tygodnia pracy oraz ograniczenie władzy związków zawodowych. Każda z tych kwestii oddzielnie jest już wystarczająco wybuchowa, zmieszane nie dają premierowi wielu szans. Ale wiadomo, jak to jest ze zmianami – trzeba je wprowadzać, póki polityk ma kredyt zaufania, wkrótce zacznie się bać sondaży i wyborów. Fillon odbywał już premierowską praktykę u Tony’ego Blaira na Downing Street 10, zafascynowany otwartością i pragmatyzmem tej ekipy. Z następcą Blaira, Gordonem Brownem, będzie mu po drodze.
Nowy rząd Fillona jest bardzo niebanalny. Najmniejszy od lat: tylko 15 ministrów, w tym siedem kobiet. Największą sensacją jest teka ministra spraw zagranicznych dla przedstawiciela opozycji Bernarda Kouchnera, który zasłynął w świecie, kierując organizacją Lekarze bez Granic (nagrodzoną pokojowym Noblem).