Gdzie się ostatnio nie obrócisz, widać gospodarczy sukces. Po ewidentnym kryzysie lat 2001–2002, a potem małej stabilizacji, od 9 kwartałów PKB Polski tylko rośnie. Stanęliśmy prawdopodobnie na szczycie. Świat, sądząc choćby po notowaniach naszych obligacji i tzw. ratingu kraju przyznawanym przez międzynarodowe firmy analityczne, nie oczekuje już od nas „dalszego przyspieszenia” i ocenia dotychczasowe osiągnięcia wysoko.
Prócz PKB rośnie szybko eksport, produkcja przemysłowa, budownictwo, a ostatnio także inwestycje (o ponad 30 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem, a więc w tempie szybszym od chińskiego). Już dawno zniknęły problemy z bieżącym bilansem płatniczym. Do kraju płynie szeroki strumień inwestycji zagranicznych, a ankietowani niedawno polscy i niemieccy przemysłowcy – to w końcu nasz najważniejszy partner – zapowiadają następne wspólne przedsięwzięcia. Kolejne spółki chcą inwestować i pchają się po kapitał na giełdę (tu notowania też biją historyczne rekordy). Rośnie popyt na mieszkania, atrakcyjne wakacje, większość towarów przemysłowych, droższą żywność (sprzedaż detaliczna zwiększyła się w styczniu i lutym aż o 16,6 proc.). Rośnie konsumpcja indywidualna stając się dziś głównym motorem napędowym kraju. Ekonomiści co i rusz przypominają o „zdrowych fundamentach polskiej gospodarki”, co potwierdza pośrednio międzynarodowy rynek finansowy. Od wielu miesięcy umacnia się złotówka, a rząd nie ma problemów ze sprzedażą za godziwe pieniądze polskich obligacji. Nic dziwnego, że wracają pytania: „kto za tym stoi”? i „jak długo to potrwa”?
Na pierwsze z nich odpowiedzieć łatwiej. Od trzech lat jesteśmy w Unii Europejskiej (swoją drogą, jak ten czas leci) i impuls, jaki spłynął z tej strony na nasz kraj, jest naprawdę trudny do przecenienia.