Tuż przed świtem 14 czerwca 2003 r. włamywacze sforsowali bramę wejściową John Innes Center (JIC) – instytutu naukowego w Norwich, na wschodnim wybrzeżu Anglii, w którym pracuje i uczy się ponad 850 osób. W dziedzinie badań genetycznych nad roślinami i mikroorganizmami jest on jedną z czołowych placówek na świecie. Intruzi w ogóle nie zainteresowali się komputerami i innym cennym sprzętem elektronicznym, lecz zakradli się do foliowego tunelu, w którym rosły zmodyfikowane genetycznie rośliny (GMO, od ang. Genetically Modified Organisms). Wszystkie powyrywali z korzeniami i zniszczyli.
To tylko jedna z wielu akcji radykalnych ugrupowań ekologicznych, które od kilku lat, przede wszystkim w Europie, prowadzą krucjatę przeciwko ingerowaniu w DNA roślin i zwierząt. Dla nich GMO to niebezpieczne mutanty, zagrażające zdrowiu ludzi i środowisku naturalnemu.
Genom w rękach Boga
Człowiek zaczął ingerować w geny roślin tysiące lat temu. Oczywiście robił to nieświadomie, selekcjonując np. odmiany zbóż, które dziś niewiele przypominają swoich dziko rosnących protoplastów. Potem nauczył się robić krzyżówki, czyli mieszać DNA różnych gatunków – czego przykładem może być otrzymane jeszcze pod koniec XIX w. pszenżyto czy później nektarynka. Nowe odmiany uzyskiwano metodą prób i błędów oraz selekcji. Dopiero w XX w. narodziny inżynierii genetycznej pozwoliły na bardzo precyzyjne przebudowywanie DNA na poziomie molekularnym.
Dzięki temu w 1986 r. powstały pierwsze rośliny zmodyfikowane genetycznie (inaczej transgeniczne). Były to pomidory i tytoń odporne na szkodniki. W 1994 r. na półki sklepowe w USA trafił pomidor FlavrSavr® firmy Calgene, który dzięki spowolnieniu działania pewnego genu lepiej znosił transport i dłużej zachowywał świeżość.