Świat ją kochał, ale nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Przez pięć lat zarabiała śpiewaniem na ulicach, zanim zauważył ją Louis Leplée, właściciel paryskiego klubu Gerny’s, i zaoferował angaż. Jej głos, silny i szorstki, zwracał uwagę każdego, aczkolwiek nawet zauroczony nim Leplée mówił o niej „nieoszlifowany diament”. Po wojnie, gdy była już powszechnie znana we Francji, wyruszyła na pierwsze tournée do Ameryki, ale i tam nie od razu podbiła serca widowni. Drobna i niska (zaledwie 147 cm wzrostu), występująca w skromnych, przeważnie czarnych sukienkach, wydawała się zupełnie nie pasować do wymogów show-biznesu. Mimo to w połowie lat 50. była już najlepiej zarabiającą piosenkarką na świecie.
La Môme (wróbelek) Piaf – tak nazwał ją Leplée, uznając, że jej prawdziwe nazwisko, Gassion, nie nadaje się do kabaretu – miała za sobą ciężkie doświadczenia i nie przypadkiem Bruno Coquatrix, dyrektor paryskiej Olimpii, mawiał, że „całe jej życie to zemsta za upiorną młodość”. Edith Giovanna Gassion, córka wędrownego akrobaty i ulicznej śpiewaczki, porzucona przez matkę wychowywała się w burdelu, potem towarzyszyła ojcu w jego występach, zajmując się zbieraniem pieniędzy od widzów, by wreszcie w wieku 15 lat rozpocząć samodzielne życie. Żyła, jak jej matka, z ulicznego śpiewania, a jej najbliższym otoczeniem było środowisko drobnych złodziei, alfonsów i prostytutek. Był 1930 r., Francja ociężale podnosiła się z kryzysu, zaś takie jak mała Edith uliczne szansonistki, przeganiane z miejsca na miejsce przez żandarmów, należały do paryskiego folkloru nędzy, podobnie jak gawrosze i kloszardzi.
Upiorna młodość miała niemałe znaczenie dla drogi artystycznej przyszłej gwiazdy.
Jean-Dominique Brierre, biograf idoli francuskiej estrady, porównywał Piaf do czarnych artystek bluesa – Billie Holiday czy Bessie Smith.