Pewnego przedpołudnia w 1918 r. w ministerstwie handlu zagranicznego Rosji Radzieckiej rozległ się dzwonek telefonu. Zresztą było to ministerstwo wyłącznie z nazwy, gdyż w zrujnowanym wojną, a potem rewolucją kraju trudno było o jakikolwiek handel zewnętrzny. Telefonistka kilkakrotnie potwierdzała cel rozmowy, gdy jednak głos z drugiej strony coraz bardziej uporczywie domagał się kontaktu w celu zakupu kawioru, połączyła, z kim trzeba. Młode państwo radzieckie potrzebowało pieniędzy. A kawioru było pod dostatkiem. Tak jak za rządów cara przeznaczony był nie tylko na stoły partyjnych bonzów, ale i dla plebsu. Kawior bowiem jadano już w starożytności i przez długi czas był on pożywieniem ubogich rybaków, którzy oczyszczali z niego rybę przeznaczoną na sprzedaż.
W dawnej Rosji żaden dobrze urodzony Rosjanin nie wybierał się w podróż bez zapasów kawioru.
Jednak rewolucja, oprócz tego, że zmienia ustroje, gospodarkę, kulturę, tworzy również paradoksy. Na dowód cytat z „Przedwiośnia” Żeromskiego: „Cezary patrzał z dumą, gdy wynoszono oszczędności Seweryna Baryki. Gdy jednak zjawił się na obiad zhasany i zgłodniały, żądał jedzenia i gniewał się, gdy było mało. A było coraz mniej i coraz jednostajniejsze: co dzień – ryby i kawior. Ani już śladu chleba, mięsa, jarzyn, owoców! Dowóz ustał i sklepy były na głucho zamknięte. Cezary nie pytał, skąd matka bierze pieniądze na ryby i kawior. Tęsknił za chlebem i owocami, ale pocieszał się pewnikiem, iż rewolucja przeżywa te braki chwilowo. Tymczasem ryby i kawior, powtarzające się trzy razy dziennie i bez odmiany, poczęły szkodzić na zdrowiu wszystkim”.