Jedną z pierwszych decyzji Jana Pawła II, kiedy zasiadł w Watykanie (a może nawet pierwszą – niech to sobie Rydzyki mocno wbiją do głów), było wyniesienie Jean-Marie Lustigera do godności biskupa Orleanu. Orlean nie jest byle miejscem w historii Francji. Zaczyna się od legendy dokładnie identycznej jak rzymska, kiedy to Leon Wielki wyperswadować miał Attyli atak na wieczne miasto. Tutejszy zbawiciel nazywa się Aurelianus (stąd nazwa miasta) i miał wodzowi Hunów powiedzieć tylko te dwa słowa: „Nie śmiesz!”. Skruszony barbarzyńca zdjął oblężenie i ruszył na północ, co okazało się zresztą nie najlepszym wyborem. W roku 511 odbył się w Orleanie pierwszy synod Kościoła francuskiego. 7 marca 1429 r. przybywa do Orleanu Joanna d’Arc, sztandary łopocą na wietrze i stają się nowe dzieje. Nie, nie jest Orlean miastem jak inne. I doskonale o tym wiedział Jan Paweł II namaszczając tu właśnie Jean-Marie Lustigera.
Rodzice Jean-Marie Lustigera mieszkali w Będzinie. Z nędzy zdecydowali się na emigrację. W Paryżu (w XII dzielnicy, która uchodziła podówczas za najbiedniejszą) dorobili się małego sklepu dziewiarskiego wyspecjalizowanego w wyrobach oczkowych. Tutaj właśnie 17 września 1926 r. przyszedł na świat Jean-Marie. Ale stop, stop! Nie przeskakujmy etapów. Na razie nie jest to żaden Jean-Marie, ale Aaron Lustiger, aszkenazyjski brzdąc, którego wyróżnia wśród rówieśników bodaj tylko talent do skrzypiec. Tyle że to nie wystarcza. A nawet szkodzi. Żydzi – skrzypce, skrzypce – Żydzi. Właśnie te skrzypce stają się pierwszym powodem odtrącenia. Zresztą – pisał – „byliśmy biedni, nie mogłem być ubrany tak ładnie jak inne dzieci, odgrywałem się tym tylko, że miałem dobre stopnie.