W lipcu 2007 r. główny księgowy Stanów Zjednoczonych David Walker, szef Government Accountability Office, urzędu monitorującego finanse Kongresu i rządu USA, powiedział, że „najpoważniejsze zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych stwarza nie ktoś ukrywający się w jaskini w Afganistanie lub Pakistanie, ale nasza własna nieodpowiedzialność finansowa”. A dotyczy ona w ogromnym stopniu kosztów opieki zdrowotnej, które wymknęły się spod kontroli.
Gdy w 1965 r. prezydent Lyndon B. Johnson stworzył Medicare, system opieki zdrowotnej dla emerytów, częściowo finansowany z podatków płacowych, a częściowo z budżetu, zapewniał opinię publiczną, że dodatkowe 500 mln dol. to żaden problem. Czterdzieści lat później okazało się, że program kosztuje niespodziewanie ponad 500 mld dol. rocznie. Rząd federalny stał się w istocie gigantyczną firmą ubezpieczeniową; obrona narodowa jest poniekąd działalnością uboczną. Choć budżet Pentagonu z powodu Iraku mocno w ostatnich latach napęczniał, to udział wydatków na obronę w budżecie jest dziś niższy niż wtedy, gdy walił się mur berliński.
Wszystkie wydatki na opiekę zdrowotną w USA przekroczyły właśnie dwa biliony dolarów – stanowią 16 proc. PKB. Ameryka przeznacza na ten cel znacznie większą część dochodu narodowego niż jakikolwiek inny kraj na świecie, mimo że 45 mln obywateli nie ma żadnego ubezpieczenia. Walker przypomniał, że wśród krajów uprzemysłowionych USA mają przy tym wyższy od średniej wskaźnik umieralności niemowląt, niższą przeciętną długość życia i znacznie wyższy od przeciętnej wskaźnik błędów lekarskich. Obecna administracja przyrzekła emerytom niemal nieograniczony dostęp do leków, a przemysłowi farmaceutycznemu monopol i odstępstwo od kontroli cen.