Archiwum Polityki

Mit i czad

The Rolling Stones po raz trzeci zagrają w Polsce. Niby wszyscy wiedzą, czego się spodziewać na warszawskim Służewcu 25 lipca, ale każdy fan czeka w napięciu, bo – kto wie – może to ostatnia okazja, by posłuchać na żywo tego nieśmiertelnego zespołu rockowego.

Nie każdy, kto z nami gra, może być Stonesem – powtarza Mick Jagger od 1975 r., kiedy to drugi gitarzysta Mick Taylor odszedł z zespołu, a na jego miejsce przyszedł Ronnie Wood. Dziś na plakatach reklamujących warszawski koncert widzimy Wooda obok Jaggera, Keitha Richardsa i Charlie’ego Wattsa, „ojców założycieli”, którzy grają razem od początku, czyli równo od 45 lat. Na plakacie nie ma basisty Darylla Jonesa, choć nagrywa i występuje ze Stonesami od 1991 r. 16 lat to spory kawałek czasu, ale – widać – Daryll wciąż jeszcze musi być postacią z tła.

Ten z pozoru drobny fakt personalny świadczy nie tylko o specyfice stosunków międzyludzkich w przedsiębiorstwie, w którym najwięcej do powiedzenia ma „główny księgowy”, jak złośliwcy nazywają znanego z zapobiegliwości Micka Jaggera. Świadczy przede wszystkim o tym, że The Rolling Stones to coś więcej niż zespół, to marka rozpoznawalna na całym świecie, której wartość zasadza się między innymi na nieprzerwanej od 1962 r. obecności na rynku muzycznym. Jak się mówi dziś o Rolling Stonesach? Najczęściej – zespół wszech czasów albo legenda rock’n’rolla. Te banalne dla starych fanów określenia odnoszą się zarówno do faktografii, jak i do mitologii, bez której rock nie byłby niczym więcej niż jednym z wielu gatunków muzycznej rozrywki. Mit Rolling Stonesów jest zarazem mitem rocka, nie było bowiem innej grupy, która aż tak literalnie ucieleśniałaby sensy przypisywane muzyce rockowej. Sensy – dodajmy – różne w zależności od czasów, w jakich się o nich mówi.

Zapewne każdy, kto wystarczająco długo żyje na tym świecie, ma swoją opowieść w tej materii, ale o tym później.

Polityka 29.2007 (2613) z dnia 21.07.2007; Kultura; s. 56
Reklama