W pierwszych miesiącach tego roku Agencja Nieruchomości Rolnych sprzedawała hektar państwowych gruntów rolnych po 9–11,8 tys. zł (najdrożej w woj. kujawsko-pomorskim, warmińsko-mazurskim, dolnośląskim, najtaniej na Podkarpaciu i ziemi lubuskiej). To wychodzi średnio złotówka za metr. W tym samym czasie za działkę budowlaną na prowincji płacono 20–50 zł za metr. W atrakcyjnych lokalizacjach, np. kurortach – 50–200 zł. W aglomeracjach cena dochodziła do 500 zł. A w najmodniejszych okolicach, np. na warszawskim Wilanowie, gdzie okazałe wille wciąż jeszcze sąsiadują ze spłachetkami zaniedbanych ugorów, metr kosztuje od 1 tys. zł w górę. Odrolnienie i sprzedanie takiej ziemi to skarb. Jaki – opowiada właściciel małej firmy deweloperskiej, który buduje domy na podkrakowskich wsiach: – W latach 2000–2001 skupiłem od chłopów w sumie 5 ha ziemi. Płaciłem ok. 100 tys. za hektar. Załatwiłem formalności i ziemię podzieliłem na działki. W zależności od gminy, na hektarze da się wydzielić 6–10 działek. Potem każdą z tych działek sprzedałem po 100–150 tys. Komu? – Głównie młodym pracującym i dobrze zarabiającym osobom, które po narodzeniu dziecka chciały uciec z miasta.
Przebitka jest oczywista. Zarobek na czysto – parę milionów. Trzeba tylko przejść urzędową drogę przez mękę, uzyskać przychylność osób wydających wszystkie zgody i pieczątki. W Polsce rocznie odrolnia się średnio 2,9 tys. ha gruntów. W 2005 r. odrolniono 4 tys ha. 64 proc. to grunty najwartościowsze. 40 proc. odrolnionych gruntów przeznaczono pod budowę osiedli mieszkaniowych.
Już samo prześledzenie procedury uświadamia ilość punktów, w których może narodzić się korupcja.