Polacy najczęściej umierają na choroby układu krążenia. Głównym winowajcą jest cholesterol, którego podwyższony poziom przyczynia się do zatykania naczyń krwionośnych złogami miażdżycy. Oderwana od ich ściany blaszka miażdżycowa może zatkać mniejszą tętnicę, odcinając dopływ krwi z tlenem do serca lub mózgu. Taki jest – w dużym uproszczeniu – mechanizm zawału lub udaru, z których powodu co roku umiera w Polsce ponad 170 tys. ludzi. Według kardiologów, w najbliższej dekadzie zawał serca może w naszym kraju dosięgnąć 740 tys. osób w wieku 30–70 lat, ale skuteczne obniżenie cholesterolu mogłoby zmniejszyć tę liczbę nawet o 160 tys.
Sześć milionów Polaków ma za wysoki poziom cholesterolu.
U połowy dorosłych balansuje na granicy normy, która wynosi 200 mg/dl (po przebytym zawale lub operacji bypassów jest niższa). I większość wcale o tym nie wie. Tylko czy ta wiedza ułatwiłaby im przestawienie się na zdrowszy styl życia, zachęciła do odpowiedniej diety i rozpoczęcia leczenia? Wszak zaledwie co dziesiąty pacjent pozostający pod opieką lekarza rodzinnego po zawale serca – a trudno po takim przeżyciu o większe uświadomienie skali ryzyka – doprowadził do normy poziom cholesterolu całkowitego i tzw. złego cholesterolu LDL.
Jeszcze 20 lat temu mogliśmy bezradnie rozkładać ręce, nie znajdując wytłumaczenia tak małej skuteczności opieki i edukacji pacjentów. Ale dziś, gdy medycyna dysponuje najlepszym jak dotąd orężem w zbijaniu poziomu cholesterolu, czyli statynami, wszystko zaczyna się komplikować: albo leki te nie są tak skuteczne, jak się spodziewano, albo jest jakiś błąd w ich stosowaniu.
Pojawienie się w 1987 r. pierwszej statyny (dziś mamy aż siedem różniących się nieznacznie między sobą leków tej grupy, nie licząc generyków) było zwiastunem rewolucji w leczeniu chorób układu krążenia.