Kapitan Kloss nie powinien się obawiać o swoją pozycję w rankingu popularności bohaterów masowej wyobraźni. Nie dlatego, że Paweł Małaszyński, grający Johanna Jorga w nowym serialu, jest gorszym i mniej przystojnym aktorem niż Stanisław Mikulski, a „Tajemnica twierdzy szyfrów” ma mniej porywającą fabułę od „Stawki większej niż życie”. Główny powód to fakt, że kontestowany przez dzisiejszą TVP Hans Kloss stał się przez lata ikoną rodzimej popkultury, w dodatku wieloznaczną i problematyczną, ale nade wszystko jedyną w swoim rodzaju, podczas gdy Jorg... No właśnie, postać kapitana Jorga sprawia wrażenie swoistej korekty kapitana Klossa, czyli poprawionej repliki pierwowzoru. W takim charakterze ma małe szanse, by ów pierwowzór przyćmić.
Jak pamiętamy, bohater „Stawki” był Polakiem działającym na rzecz wywiadu radzieckiego, co jednak widzom, z których na pewno nie wszyscy pałali miłością do ZSRR, jakoś nie przeszkadzało. Jorg natomiast pracuje dla polskiej armii na Zachodzie, ale też w interesie Amerykanów i Brytyjczyków. Ma odnaleźć ukrytą w zamku Czocha na Dolnym Śląsku maszynę służącą Niemcom do odczytywania zaszyfrowanych tajnych depesz sowieckich, które mogą zawierać wykradzione przez komunistycznych agentów z bazy w Los Alamos informacje o technologiach konstruowania bomby atomowej.
Jak widać, polityczne usytuowanie bohatera „Tajemnicy twierdzy szyfrów” nie budzi żadnych wątpliwości. Ten polski agent nie tylko stoi po słusznej stronie w globalnym konflikcie II wojny światowej, ale nawet w jednej ze scen strzela do krasnoarmiejców, którzy chcą wykonać egzekucję na znajomej Niemce. Odgrywany przez Małaszyńskiego agent działa bowiem w szerszej perspektywie historyczno-politycznej, w której zrujnowana przez wojnę Polska wciąż należy do cywilizacji zachodniej, zaś stalinowskie imperium, choć tymczasowo sojusznicze, pozostaje faktycznym wrogiem zarówno Polski, jak i całego Zachodu.