Na jednym z redakcyjnych kolegów testowaliśmy zestaw złotych rad, jak być szczęśliwszym. Przy dziewiątym spośród dziesięciu nieskomplikowanych życiowych zaleceń: codziennie spraw sobie jakąś nagrodę, kolega przerwał: Tyle piwa nie dam rady wypić.
I spiesz tu z dobrą radą.
Od współczesnej psychologii często oczekujemy czegoś w rodzaju cudownych diet, dzięki którym – niczym zbędnych kilogramów – pozbędziemy się wad, lęków, fobii, nieporadności, słabości, frustracji, całego naszego nieudacznictwa.
Psycholodzy, czy raczej osoby robiące złoty interes na swej biegłości w psychologii, nie wahają się wskazywać, jak człowiek ma osiągać upragnione rezultaty. Popularyzacja praktycznej wiedzy psychologicznej sprawiła, że powstało coś w rodzaju kanonu upragnionych rezultatów. Celem generalnym jest oczywiście szczęście. Osiągnięciu szczęścia ma służyć powodzenie w życiu zawodowym i osobistym. Czytaj: błyskawiczna kariera i wirujący seks. Bo gdyby wypreparować z tony poradników, jakie co roku ukazują się na rynku, taką psychologiczną Claudię Schiffer, takiego duchowego Antonio Banderasa, to kogo byśmy otrzymali? Czasem można odnieść wrażenie, że zimną karierowiczkę i seksualnego manipulanta.
Psychologia bywa poręcznym narzędziem dla współczesnej, konsumpcyjnej kultury. Odpowiednio użyta napędza człowieka do posiadania, do wyścigu. I to bywa niebezpieczne. Nie chodzi nawet o tak ekstremalne przypadki, jak opisana w reportażu Martyny Bundy „Don Juan po kursie” szkoła uwodzenia. Chodzi raczej o fałszywy obraz człowieka i złudne zapewnienia, że przy odrobinie wysiłku można uniknąć nieszczęścia.
Większość publikacji w tym wydaniu „Pomocnika Psychologicznego” mimochodem podporządkowuje się dość oczywistym spostrzeżeniom, że nigdy nie jest tak, żeby wszystko było w ludzkim życiu o’key, jak również nigdy nie jest tak, żeby wszystko było do chrzanu.