Mirosław Pęczak: – Kim jest Maria Peszek przede wszystkim, piosenkarką czy aktorką?
Maria Peszek: – Zdecydowanie bardziej czuję się piosenkarką, głównie dlatego, że zaczęłam śpiewać i nagrywać w wyniku bardzo świadomego własnego wyboru. Z aktorstwem miałam kontakt od zawsze, bo wychowywałam się w aktorskiej rodzinie, poznałam wielu wybitnych ludzi teatru, więc wydawało się, że droga kariery aktorskiej jest w moim przypadku jakoś tam naturalna. Po 10 latach zmagania się z tym zawodem zrozumiałam jednak, że to był falstart, pomyłka. No i kiedy nagrałam już swoją pierwszą płytę, wiedziałam, co chcę robić dalej.
Ale przecież zanim to nastąpiło, w 2000 r. dostałaś nagrodę na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej...
Och, tak, i nie była to moja jedyna nagroda związana z aktorstwem. Cóż, wiem, że to piękna profesja, ale mnie za dużo kosztowała. To była nieustanna walka ze sobą, ból, dotarło więc do mnie, że szkoda mi życia.
A jednak „Miasto Mania” była także spektaklem, nie tylko płytą czy koncertem.
Niby tak, ale mimo wszystko liczyło się tam moje śpiewanie. Cały czas zdawałam sobie sprawę ze swoich ograniczeń w uprawianiu aktorstwa, z tego, jak się przy tym męczę, tym bardziej że wybierałam sobie naprawdę trudne role, bo tylko takie mnie interesowały, więc ciągle towarzyszyła mi ogromna trauma. Natomiast śpiew okazał się czymś niebywale wyzwalającym. W końcu miałam do wyboru cierpienie albo przyjemność. Wybrałam przyjemność.
Czy jednak nie było tak, że ciążyła ci jakoś sława i pozycja Jana Peszka, twojego ojca?
Ja się bardzo dużo od ojca nauczyłam, choć na pewno nie była to sytuacja komfortowa. Ale między innymi dlatego wybrałam muzykę, bo jest wyłącznie moja i robię ją wyłącznie na własny rachunek.