Aneta Kyzioł: – Prezydent Bydgoszczy pogratulował panu Paszportu „Polityki” w największych gazetach...
Paweł Łysak: – Panie z marketingu w teatrze się śmiały, że nawet dla olimpijczyków tego nie zrobił. Myślę, że to fajny pomysł na promocję miasta i miła niespodzianka dla mnie.
W Poznaniu, gdzie w tandemie z Pawłem Wodzińskim w latach 2000–2003 prowadziliście Teatr Polski, wasze stosunki z władzami miasta układały się zupełnie inaczej. Mieliście etykietkę teatralnych skandalistów.
Tam wyrosło zbyt wiele murów. Krytycy pisali, że robimy odważny, interesujący teatr, ale w mieście nakręcano wokół nas skandal. Teraz wiem, że najważniejszy jest dialog. Bo jak się robi teatr o czymś, to trzeba rozmawiać, spierać się, przekonywać, dyskutować. Teatr w ogóle ma obowiązek bycia z ludźmi, komunikowania się z nimi. Clinton napisał sobie: gospodarka, głupcze, a ja: buduj mosty. Bydgoszcz w przeciwieństwie do Poznania jest miastem otwartym i potrafiącym docenić tych, którzy chcą do niej przyjechać, pracować i coś budować, a bydgoszczanie są ciekawi nowości. Dużo dobrego zrobił Festiwal Prapremier – współczesne, często kontrowersyjne sztuki, które sprowadzał mój poprzednik Adam Orzechowski, rozbiły wiele starych skorup.
Wielu wciąż kojarzy pana z nurtem brutalizmu, z szokującymi, naturalistycznymi sztukami Marka Ravenhilla, Sarah Kane i Mariusa von Mayenburga, które wystawialiście na przełomie wieków w Towarzystwie Teatralnym. Jak po latach ocenia pan brutalizm?
To był epizod, ale myślę, że miał ważny wpływ na teatr. Zanim założyliśmy Towarzystwo Teatralne, reżyserowałem już kilka lat na scenach całej Polski. Moje rozmowy z dyrektorami teatrów obracały się wokół kilku tytułów. Pytali: a może byś wystawił „Wesele”, a może „Hamleta” albo „Antygonę”?