Samorządowcy oskarżeni są o sfingowanie napadu, zawiadomienie o niepopełnionym przestępstwie uszkodzenia ciała i fałszywe zeznania. Jeżeli proces zakończy się prawomocnym wyrokiem, to przerwana zostanie najgłośniejsza samorządowa kariera w kraju.
Polityczne mordobicie trwa w mieście od sześciu prawie lat. Gdyby nawet nie odnotowano w Mysłowicach żadnego przestępstwa, to i tak policja, prokuratura i sąd miałyby ręce pełne roboty. Przysparzają jej miejscowe elity władzy.
Zaczęło się jesienią 2002 r., kiedy bezpośrednie wybory prezydenckie wygrał Stanisław Padlewski, reprezentant SLD. Nastąpił kres 12-letnich rządów prawicowych prezydentów, choć prawica zachowywała wciąż większość w radzie miasta. Siedem dni po zaprzysiężeniu Padlewskiego znaleziono martwego pod blokiem. Śledztwo umorzono, uznając, że to wypadek albo samobójstwo. Ale pytania pozostały. – W samobójstwo nie wierzę, bo nie było żadnych powodów. Staszek zapewne zasłabł i wypadł z balkonu – uważa Dariusz Wójtowicz, radny lewicy, który prowadził kampanię Padlewskiego.
Samobójstwa nie wyklucza tymczasem Grzegorz Osyra. Trzy dni przed śmiercią Padlewski powołał go na wiceprezydenta. Tego wieczora Osyra odwoził szefa do domu. – Był w wielkim stresie – wspomina. Miał przeciwko sobie prawicowych radnych i cały układ rządzący miastem od kilkunastu lat. Był też pod presją swojego środowiska, które domagało się politycznych łupów, funkcji i stanowisk. – Mówił, że chyba sobie z tym wszystkim nie poradzi.
Nadzwyczajne wydarzenie
Kariera Osyry jest kręta. W latach 80. pracował w Kopalni Wujek, potem był działaczem ZSMP. Podlegał mu Wojewódzki Uniwersytet Robotniczy w Katowicach. WUR przekształcono w spółkę, której został prezesem.