To wojna przeciwko terrorowi, Hamasowi, nie-Palestyńczykom” – zapewniała Cipi Liwni, szefowa izraelskiego MSZ na konferencji prasowej w Jerozolimie. To, że giną Palestyńczycy, to niefortunny wypadek przy pracy. „Jesteśmy atakowani, więc będziemy odpowiadać tym samym” – mówiła Liwni. Generał Dan Harel, wiceszef sztabu generalnego izraelskich sił obronnych, również zapewniał, iż ta wojna będzie inna od poprzednich: „Uderzamy nie tylko w terrorystów, ale w cały rząd Hamasu wraz ze wszystkimi skrzydłami. Uderzamy w budynki rządowe, fabryki produkcyjne, aparat bezpieczeństwa i inne”.
Te „inne” oznaczają 13 meczetów, trzy szkoły pod opieką UNRWA (Agencja Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie), w których schronienia szukały przerażone rodziny z dziećmi, uniwersytet, centrum medyczne dla uchodźców, trzy szpitale, karetki pogotowia, budynki policji cywilnej i ponad 4 tys. prywatnych domów. Według palestyńskiej organizacji praw człowieka Al-Haq aż 80 proc. ofiar to cywile. Gdy giną, oficjalna odpowiedź Izraela jest niezmienna: Hamas używa tych miejsc do celów militarnych, a cywili wykorzystuje jako ludzkie tarcze. Jednak na najgęściej zamieszkanym kawałku ziemi na świecie, gdzie na każdy kilometr kwadratowy przypada 4 tys. osób, a całość wygląda jak wielki przeludniony obóz dla uchodźców, nie da się oddzielić bojownika od cywila. A według prawa międzynarodowego, powiadają wściekli Palestyńczycy, przedstawiciel rządu czy policjant, który nie pełni bezpośredniej roli w dowodzeniu militarnym skrzydłem Hamasu, to też osoba chroniona, to też cywil. Wobec izraelskich nalotów i ofensywy lądowej nie ma w Gazie bezpiecznego miejsca, nie ma też dokąd uciec.
Strefa to najbardziej odizolowane 360 km kw.