Kwestia winy chłopców, których w październiku 2006 r. wyprowadzono w kajdankach z gimnazjum, zakładając, że doprowadzili do desperackiego samobójstwa swoją koleżankę, jest ciągle nierozstrzygnięta. Im dłużej trwa ta sprawa, tym więcej win i winnych się ujawnia.
Wina policji: absurdalnie zinterpretowano zdarzenie
Oczekujących na wyrok jest pięciu – Łukasz P., Mateusz W., Arkadiusz P., Dawid M., Michał Sz. Wszyscy byli uczniami II F Gimnazjum nr 2 w Gdańsku, tak jak i Ania H., która w sobotę 21 października 2006 r. powiesiła się na skakance w swoim pokoju. Policja szukając przyczyn jej samobójczej śmierci, ustaliła, że dzień wcześniej w szkole podczas lekcji pod nieobecność nauczycielki doszło do incydentu, który wytrącił dziewczynę z równowagi. 24 października 2006 r. stróże prawa przyjechali pod szkołę, zakuli 14-latków w kajdanki. Z policyjnych przesłuchań w uproszczeniu wyłonił się taki oto obraz zdarzenia: piątka prześladowców dopadła Anię, siłą ściągnęła jej spodnie, obmacywała, wkładała ręce w intymne miejsca. Któryś przyciągnął twarz dziewczynki do krocza, inny pozorował akt seksualny. A reszta klasy, nie wiedzieć czemu, niemal nie reagowała.
Donat Paliszewski, obrońca Łukasza, sądzi, że właśnie te pierwsze policyjne przesłuchania nadały sprawie wymiar inny, niż miała faktycznie: – Jeśli ktoś miał kosmate myśli, to policjanci. Sugerowali odpowiedzi swoimi pytaniami. Z badań psychologicznych wynika, że dzieci bardzo łatwo kupują temat i mówią to, co dorośli chcieliby usłyszeć. Dlatego w tego typu sprawach rola policji powinna się ograniczać do dowiezienia nieletnich do sędziego. Każdej dziewczynie i każdemu chłopcu z klasy Ani zadawałem przed sądem pytanie: czy to, co widzieli, kojarzyło się im z seksem?