Rządowy projekt, który wywołał w Brazylii prawdziwą burzę, przewiduje zarezerwowanie połowy miejsc na wyższych uczelniach dla czarnych i Indianoamerykanów, jak się ich tu nazywa. Cel jest szlachetny: rekompensata historycznych krzywd. Ale w dyskusji poszło, jak zwykle, o szczegóły. Po pierwsze, o kryteria koloru skóry: kto w niezwykle wymieszanym brazylijskim społeczeństwie jest naprawdę czarny. Po drugie, wielu czarnych kandydatów na studentów pochodzi z biednych rodzin, ale biedni, a więc z gorszymi szansami edukacyjnymi, są także wśród białych. Stąd proponowana poprawka, aby białych z rodzin o dochodach poniżej minimum socjalnego też zaliczyć do puli uprzywilejowanych. Po trzecie, wyrównywanie szans dopiero na wyższych uczelniach to stanowczo za późno. Trzeba raczej inwestować w system szkolnictwa podstawowego i średniego. To tam rosną podziały. Środowiska uniwersyteckie zaprotestowały, że tacy niedouczeni i sztucznie awansowani studenci szybko wypadną ze studiów – i cały zamysł pójdzie na nic. Ale mimo tych wszystkich zastrzeżeń brazylijski eksperyment, jeśli ustawę przyjętą przez Izbę Deputowanych zatwierdzi Senat, będzie miał wymiar historyczny.