To dopiero początek, dla niedzielnych kibiców niewart uwagi przerost formy nad treścią; dla maniaków futbolu sens życia na najbliższe dwa lata: łańcuch meczowych statystyk, goli, wyników, nazwisk, nazw krajów, których nie sposób znaleźć na mapie. Zaczyna się od 204 narodowych reprezentacji należących do FIFA, z których należy wyłonić 31 najlepszych. Nie 30 jak w Korei i Japonii, nie 36 jak jeszcze niedawno zapowiadały światowe władze piłkarskie, ale 31. Niemcy jako gospodarz turnieju mają zapewnione miejsce w finałach.
Zaraz, zaraz – skoryguje wnikliwy czytelnik. Nie 31, tylko 30. Brazylia wchodzi do finałów z urzędu – jako obecny mistrz świata. To logiczne i sprawiedliwe. Otóż nie, drogi stróżu sprawiedliwości. FIFA uznała, że koncepcja obrony tytułu przez mistrza jest przestarzała i należy ją zmienić. Po raz pierwszy w historii obrońca tytułu nie ma zapewnionego miejsca w kolejnych finałach.
FIFA ma na swoim koncie wiele groteskowych pomysłów, ale ten bije pozostałe na głowę. I nie chodzi tutaj o fakt, że mamy do czynienia z magiczną Brazylią, a nie – powiedzmy – z prozaicznymi Niemcami. Zdobycie mistrzostwa to nie przypadek, ale owoc długoletniej pracy setek ludzi. Do tej pory zaledwie siedem drużyn w historii zdobywało Puchar Rimeta (Brazylia – 5 razy, Niemcy i Włochy – 3 razy, Argentyna i Urugwaj – 2 razy, Francja i Anglia – raz). Nie przekonują tłumaczenia władz piłkarskich, że przez cztery lata drużyna może stracić na wartości, podmienić wszystkich graczy, spaść w rankingach na samo dno. Zwieńczeniem czteroletniego panowania na piłkarskim tronie i wyrazem docenienia klasy mistrza powinno być przyznanie mu prawa do obrony tytułu w najważniejszym turnieju piłkarskim świata.
Nuda i fantazja
Gra już trwa.