„The Economist” wydaje corocznie raport zawierający klasyfikację krajów świata w kilkuset dziedzinach. Jak wypadła Polska w 2006 r.? Zastrzegam od razu, że ja tylko referuję, niczego nie ujmuję i niczego nie dorzucam. Jeśliby zaś kto przytaczane dane kwestionował, niech uzna je po prostu za obraz tego, jak nas na świecie widzą.
Zacznijmy od Polaków, a ściślej – Polaków zamieszkujących w Polsce. Jest ich sporo (31 miejsce na świecie, 9 w Europie), ale będzie coraz mniej. Jeśli chodzi o ubytek ludności w ciągu ostatnich lat (obejmujący zarówno niż demograficzny, jak i emigrację), jesteśmy na czwartym miejscu na świecie, wyprzedzani tylko przez Rosję, Ukrainę i Japonię. Pod tym przynajmniej względem możemy się więc uważać za drugą Japonię. Na poprawę się nie zanosi, gdyż pod względem liczby dzieci w rodzinie zajmujemy dwunaste miejsce od tyłu ex aequo z Łotwą i Rumunią; zaś liczba narodzin na tysiąc mieszkańców plasuje nas na dziewiętnastym miejscu na świecie, także od tyłu.
Żyją Polacy, jak na warunki europejskie, nie za krótko i nie za długo. Nie są ani za grubi, ani za chudzi, ani za niscy, ani za wysocy. Chorują trochę częściej niż w krajach zachodniej Europy, ale w porównaniu ze standardami ogólnoświatowymi są zdrowi jak byki, co powinno właściwie zgorszyć pouczających i straszących nas bez przerwy uczonych w medycznym piśmie, gdyż pod względem spożycia kawy są rodacy na dziewiątym miejscu na świecie, pod względem ilości wypalanych papierosów na jedenastym (prowadzą bezkonkurencyjnie Grecy), gdy zaś chodzi o liczbę kufli piwa na głowę – na piętnastym (tutaj pierwsi Czesi, potem długo, długo nic, wreszcie Niemcy, Wenezuela, Dania i Austria).
Obrączek (złotych) chętnie sobie nie zakładamy. Pod względem liczby zawieranych małżeństw jest ultrakatolicka Polska na dziewiątym światowym miejscu od tyłu.