Na parterze kieleckiej kamienicy przy ul. Słowackiego 7 codziennie słychać fortepian. Przed fortepianem siedzi Ewa Skrzyszewska, kompozytor – tak wynika z zardzewiałej tabliczki na drzwiach. Obok wygrawerowano jeszcze: „Halina Skrzyszewska, choreograf”. To matka.
Pokój z wyblakłymi plamami na ścianach to salonik. Tu, nad stołem, wisiało płótno „Wschód”, na plamie obok – „Zachód”. Niedawno odkupiła te obrazy pewna kobieta, żeby upiększyć mieszkania córek: u jednej zawiesiła „Wschód”, u drugiej – „Zachód”. – Przecież to jednego autora, powinno wisieć przy sobie. Ale zdychałam wtedy z głodu – tłumaczy się Ewa z latarką w ręku. W domu z oknami na zachód zawsze panuje półmrok. Plama nad fortepianem jest po św. Teresie, tkanej ręcznie przez watykańskie zakonnice dla Mieczysława Oborskiego, pradziadka. Niedawno św. Teresa została prawdziwą okazją na giełdzie staroci. Ludzie teraz lubią ładne rzeczy kupować, ale co oni wiedzą o ładnych rzeczach?
Na pewno nie tyle, ile Ewa, prawnuczka Mieczysława i Klementyny Oborskich. Klementyna to ta kobieta obok plamy po św. Teresie. Klementynę namalowała jej córka, a babka Ewy – Małgorzata, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Paryżu. – Małgorzata to ta paniusia w bluzce z rybiej łuski – Ewa przesuwa po ścianach latarką. Potem babka wyszła za Tadeusza Rusina, bogacza. On robił pieniądze, ona uprawiała sztukę.
A tamta, oparta o stół z udrapowaną materią, to Halina, rocznik 1925, matka Ewy Skrzyszewskiej. Gdy Halina szła do szkoły baletowej we Lwowie, ojciec mówił: Koniec, więcej artystów w domu nie chcę.Kobieta opatulona w byle jaką bluzę z polaru, oświetlająca latarką przeszłość na ścianach, to ostatnia z artystek – Ewa Skrzyszewska, 58-letnia miłośniczka bigbitu.