Kiedy aspirowaliśmy do Unii Europejskiej, wszelkie wymogi dotyczące ochrony natury wydawały się oczywiste i łatwe do zrealizowania.
Nasi negocjatorzy już w 2002 r. deklarowali pełną gotowość wypełnienia unijnych standardów i dyrektyw. Szybko zamknęliśmy ten obszar negocjacji, zapewniając Brukselę, że tu żadnych kłopotów nie sprawimy.
W Unii obowiązywały już wówczas dwie ważne dyrektywy: tzw. ptasia, mówiąca, jak chronić gatunki dzikich ptaków zagrożone wyginięciem na obszarze europejskim, oraz tzw. siedliskowa, traktująca o ochronie innych gatunków ginących zwierząt, roślin oraz ekosystemów. Ptaki są teraz w Unii na topie, bo istnieje pewność, że ich populacja precyzyjnie odzwierciedla stan całego ekosystemu. Pierwsza dyrektywa pochodzi z 1979 r. i jest pokłosiem Konwencji Berneńskiej (ratyfikowanej przez Polskę w 1999 r.). Druga obowiązuje od 1992 r.
Obie dyrektywy stały się podstawą prawną programu Sieć Natura 2000, obowiązującego od 2004 r. we wszystkich krajach Unii i dotyczącego „ochrony wspólnego europejskiego dziedzictwa przyrodniczego”. Każde państwo ma obowiązek taką sieć obszarów chronionych wyznaczyć i zgłosić do Komisji. Ale ma też pewną samodzielność w wyznaczaniu i wyborze praktycznych sposobów ochrony.
W Polsce wyznaczenie objętych Siecią obszarów Ministerstwo Środowiska zleciło Narodowemu Funduszowi Ochrony Środowiska, a ten Instytutowi Ochrony Przyrody PAN i Stacji Ornitologicznej w Gdańsku. Obie instytucje przeprowadziły inwentaryzację przyrody i opracowały listę ekspercką w 2003 r. Według tych ustaleń, natural habitat, czyli w naszym żargonie obszary naturowe, obejmowały 18 proc. powierzchni kraju.
Ochrona okrojona
Gdy ta wiedza dotarła do polityków, wpadli w panikę. Powstała koalicja zabiegająca o ograniczenie obszarów włączonych do Sieci, żeby lista była jak najkrótsza.