Nigel Kennedy, światowej sławy skrzypek, w Krakowie pojawił się dwa lata temu. Powód? Odwieczny jak muzyka: miłość do pełnej wdzięku brunetki, studentki prawa w Wielkiej Brytanii, rodem z Bielska-Białej.
Anna Oberc, dyrektorka krakowskiej filharmonii: – W sylwestra dwa lata temu zadzwonił do mnie Vadim Brodski, który grał u nas koncert noworoczny. Zapytał, czy razem z nim może wystąpić Nigel Kennedy, którego spotkał na ulicy w Krakowie. Zgodziłam się oczywiście, ale do końca byłam przekonana, że to dowcip. Uwierzyłam dopiero, gdy usłyszałam ognistego czardasza w wykonaniu Nigela i Vadima w naszej filharmonii. Tego wieczoru Nigel zapowiedział, że do nas wróci.
Wrócił bardzo szybko, bo już w marcu zagrał z krakowskimi muzykami „Koncert” Elgara. Po pierwszym występie przyszły następne.
Filharmonia ożyła. Jego obecność działa na muzyków jak szczepionka przeciwko rutynie. Na koncerty Kennedy’ego bilety rezerwuje się z dużym wyprzedzeniem. Kiedy gra, budynek filharmonii okupują tłumy młodych ludzi. Siadają na podłodze, cisną się w foyer, żeby tylko usłyszeć swoją gwiazdę.
O nocnych eskapadach skrzypka krążą w mieście legendy. Po jednym z pierwszych koncertów rozentuzjazmowani melomani krążyli od knajpy do knajpy w nadziei na dalszą, mniej zobowiązującą część koncertu. Szukali go w Stalowych Magnoliach, w Kredensie, w Brasserie, bo tam zdarza mu się grywać.
Ryszard Bugaj, dyrygent i dyrektor artystyczny filharmonii krakowskiej: – Podczas koncertu Nigel jest na tak wysokich obrotach, że z chwilą jego zakończenia nie jest w stanie po prostu schować skrzypiec do futerału i pójść grzecznie do domu.