Książka znamienitych rusycystów Wiktorii i Rene Śliwowskich. Ona pochylona bardziej nad historią, on nad literaturą. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, gdyż połączeni w spojrzeniu na świat. Tytuł: „Rosja, nasza miłość” (Iskry 2008). Cóż, danie takiego tytułu w czasach, w których rusofobia staje się niemal oficjalnym wyznacznikiem patriotyzmu, a media nie są w stanie podać jakiejkolwiek informacji o czymkolwiek, co w Rosji albo z Rosji rodem, bez złośliwego, a częściej jeszcze nienawistnego komentarza, wymaga już pewnej odwagi. Na pewno jest zaś manifestem szlachetnej intelektualnej niezależności. „Rosja, nasza miłość” pisana jest na cztery ręce. Opowiada Rene i zaraz po nim Wiktoria, znowu Rene... Pomysł okazuje się świetny, gdyż rozbieżne opisy tych samych rzeczy, widzianych przez dociekliwą, skłonną do psychologizowania kobietę i racjonalizującego, starającego się obiektywizować mężczyznę znakomicie się uzupełniają i dają rzeczom przejmująco prawdziwy wymiar.
Wspólna ich historia (pomijam wspomnienia z dzieciństwa) zaczyna się od stypendium na studia w stalinowskim jeszcze na 100 proc. Związku Radzieckim. Śliwowscy zaczynają szybko rozumieć, w jakim świecie się znaleźli. Wiedzą już, że nie wolno się publicznie dzielić krytycznymi opiniami, że trzeba uważać na każdy gest, zakuwać bezsensowne formułki... Mieszkają w wielołóżkowych salach, gdzie zawsze ktoś może donieść, gdzie, wydawałoby się, nie ma miejsca na nic innego niż ślepa deklamacja. Oni jednak nie chcą się poddać. Szukają. I odnajdują tych wykładowców, którzy między nakazanymi formułkami przemycają słowa rzeczywiste. Nie o polityce. To, oczywiście, zupełna niemożliwość. O Czechowie, o Puszkinie, o dekabrystach.