Archiwum Polityki

Mnich z dachu świata

Polska jest jednym z trzech krajów Europy, które odwiedzi w tych dniach XIV Dalajlama. Jest w dobrej formie, ale czy sprawa Tybetu ma przyszłość?

Było ich dwóch: Jan Paweł II i XIV Dalajlama. Światową karierę zaczęli robić mniej więcej w tym samym czasie – na przełomie lat 70. i 80. Przykuli uwagę mediów, polityków, artystów, myślicieli, a przede wszystkim wiernych. Nieśli nie tylko przesłanie duchowe, lecz także humanistyczne, ponad granicami podziałów wyznaniowych. Pokój, prawa człowieka, sprawiedliwość, współpraca ludzi dobrej woli.

Teraz na tym ideowym placu boju ostał się już tylko dalajlama. Benedykt XVI nie budzi takiego entuzjazmu jak jego poprzednik, a i nie kwapi się do dialogu z buddyzmem, w którym widzi zagrożenie dla Kościoła. Jana Pawła II jeszcze za jego życia nazywano Wielkim, podobnie Tybetańczycy coraz częściej nazywają Wielkim obecnego dalajlamę. Na przestrzeni ponad siedmiu wieków nazwano tak tylko dwóch z trzynastu jego poprzedników. To dowód, jak silna jest pozycja XIV Dalajlamy i jak pozytywnie Tybetańczycy oceniają jego służbę sprawie tybetańskiej. A służy jej od ponad pół wieku. Najpierw w Tybecie, a od 1959 r. – kiedy musiał uciec przed Chińczykami depczącymi tybetańskie powstanie – na wygnaniu w „małej Lhasie”, czyli trudno dostępnej Dharamsali w północnych Indiach. Niecała tybetańska diaspora, szacowana na ponad 100 tys., popiera bez zastrzeżeń politykę dalajlamy, ale on ani tego nie oczekuje, ani się nie obraża i nie potępia krytyków. Ma gen demokratyczny, choć według pojęć zachodnich Tybet był teokracją, a ta nie ma u nas dobrej prasy.

W relacjach pierwszych zachodnich podróżników, którzy zdołali dotrzeć do Tybetu, uderzają opisy nędzy, zacofania i wszechwładzy buddyjskiego kleru. Obecny dalajlama dostrzega ciemne strony tybetańskiej historii. Chce, by Tybetańczycy, kiedy przyjdzie radosna chwila samostanowienia, wprowadzili taki system, jaki im będzie najbardziej odpowiadał, nawet jeśli ograniczy on mocno rolę dalajlamy.

Polityka 49.2008 (2683) z dnia 06.12.2008; Świat; s. 80
Reklama