Archiwum Polityki

Za ojczyznę, za pieniądze

Armia zawodowa to wynalazek stary jak cywilizacja. I skuteczny. Powoli wracamy do niej po eksperymencie z armią z powszechnego poboru, trwającym 215 lat.

Mniej więcej od zarania dziejów aż do drugiej połowy XIX w., kiedy to pojawiły się ubezpieczenia społeczne, państwowa służba zdrowia i emerytury, wojsko stanowiło główny wydatek rządzących. Była to też jednak inwestycja dająca nadzieję olbrzymich zysków. Zwłaszcza w krajach skazanych na wspomaganie swych skromnych budżetów łupami wojennymi.

Jedną z bardzo niewielu rzeczy, jakie źródła mówią nam o Mieszku I, jest to, że posiadał drużynę złożoną z 3 tys. pancernych, otrzymujących regularny żołd. Dysponując tą siłą książę Polan lub jego bezpośredni poprzednicy, o których już nic pewnego nie wiemy, zdołali podbić i zjednoczyć pod swą władzą Wielkopolskę i Mazowsze, a później również Małopolskę i część Pomorza, zamieszkane przez mniej więcej milion ludzi. Drużyna Mieszka uporała się z tym zadaniem zastanawiająco szybko – a więc zapewne i brutalnie. Ibrahim Ibn Jakub, żydowski kupiec z Hiszpanii, oceniał, że setka zawodowych fighterów księcia warta była tysiąca rolników z doraźnego zaciągu, czyli tzw. pospolitego ruszenia. Odpowiedź na pytanie, skąd Mieszko czerpał środki na ich utrzymanie, nie jest wesoła: najprawdopodobniej z masowej sprzedaży niewolników z podbitych terenów na cywilizowany zachód i południe Europy.

Przedsiębiorczy, lecz niebogaty dowódca mógł zaoferować swym podkomendnym udział w spodziewanych łupach, przede wszystkim zaś w podziale jeńców z podbitego terytorium. Wojna jest zawsze przedsięwzięciem wysokiego ryzyka. Przezorni wodzowie po zwycięstwie niejednokrotnie musieli przymuszać swych żołnierzy do wymordowania wziętych do niewoli przeciwników, którzy mogliby się w przyszłości okazać kłopotliwi – do podziału pozostawały przecież ich broń, dobytek oraz kobiety.

Polityka 49.2008 (2683) z dnia 06.12.2008; Historia; s. 65
Reklama